Słuchajcie ludziska, bo to co wam rzeknę, to opowieść będzie inna niż wszytkie. Zacznie się pewnej zimowej nocy, gdy śnieg i mróz odetną pewną chałupę z darni od świata, a mieszkającej tam pani Theolinie Belknap zamrozi serce i odbiorą zmysły. Samotna, wykończona połogiem, podczas gdy niewdzięczny jej chłop – niedojda Vester – pije z koleżkami, Theolina zanosi swe nowo narodzone, szóste już, dziecko do dołu kloacznego. Ale czy można ją winić? Czy niegościnny dla pionierów teren, ponura ziemia Zachodu nie powinna tak właśnie czynić – doprowadzać słabych, porządnych ludzi do obłędu? Tyczy się to najczęściej zaś kobiet użerających się z głodem, chłodem, beznadzieją żywota, straconymi marzeniami oraz bydlętami zarówno czworonożnymi jak i tymi na nogach dwóch.
Theolina, wraz z trzema pozostałymi „świruskami” z okolic, trafia do landary powożonej przez zadziorną stara pannę Mary Bee Caddy, miłośniczkę własnego zdania oraz gry na wyszytej na aksamicie quasi fisharmonii. Towarzyszy im ocalony od stryczka ponurak, którego to (być może) zowią George Briggs. Cztery kobiety, po przeżyciu czegoś tak destruktywnego dla ich umysłów, nie mogły liczyć na wiele ciepła ze strony swych najbliższych. W jednej chwili, w tamtych warunkach, stały się ogromnym ciężarem. Wraz z terkotem kół powozu, i mijaniem kolejnych mil brudnego pogranicza poznajemy historie niewiast, ale skupiamy się także na dwójce konwojentów ich zaskakująco rozwijającej się relacji (naprawdę zaskakująco), i ich tragikomicznym życiu.
Gordon Swarthouth nie bez powodu został za tę powieść uhonorowany nagrodami Western Writers of America’s Spur Award oraz Western Heritage Wrangler Award. Osiem lat zabrało uznanemu pisarzowi i scenarzyście specjalizującemu się w gatunku westernu zebranie materiałów do napisania książki i to widać. Szczegóły dotyczące ubogich pionierów, wyrzutków oraz przegrańców epoki ekspansji Ameryki jak i sam wyjątkowo nie znany wcześniej temat obłędu pośród kobiet w XIX wieku zdają się być wnikliwym przedstawieniem problemu.
Nie jest to jednak żadna nudna książka naukowa, to właśnie smaczki etnograficzne, autentyzm opisów miejsc i ludzi, a nawet zastosowanie języka oraz żywe dialogi, które są jednymi z lepszych jakie ostatnimi czasy czytałem przyczyniają się do wybitności tej książki. Brawa dla tłumacza który wykonał ogromną pracę tłumacząc zarówno gwarę pionierów i ich pieśni jak i język techniczny znany ówcześnie. „Eskorta” to prawdziwa kopalnia złota dla tych, którzy poszukują Dzikiego Zachodu z krwi i kości i nie wystarcza im banda pulpowych czarno-białych charakterologicznie kowbojów bądź epatujących przesadną makabrą powieści groszowych. Realizm połączony z wartką zaskakująca akcją, przeplatany ciekawostkami, które podawane są subtelnie i sprawiają, że powieść czyta się błyskawicznie. Nic w tej książce nie jest przypadkowe, żaden opis czy postać, wszystko starannie zaplanowane od początku do końca. Powieść to hołd jaki autor oddał całemu światu, którego już nie ma, ale także postaciom tamtej epoki uprzątniętym gdzieś w ciemny kąt, ludziom bez szans na wielkość, na którą tak bardzo zasługiwali. To powieść o wędrówce, która zmienia tych, którzy w nią wyruszyli. O zrozumieniu drugiego człowieka, o szaleństwie, o sile wewnętrznej i o tylu jeszcze innych rzeczach, że aż trudno zliczyć, ale przede wszystkim o tej szóstce bohaterów porzuconych przez cały świat.
Wydawać by się mogło, że western to gatunek nieliteracki, zapomniany i niepasujący do kraju nad Wisłą, (choć wysyp komiksów o takiej tematyce zdaje się przeczyć tej tezie wskazując na jakąś rosnąca tęsknotę), ale ta książka broni się nie tylko przez tą niszową unikalność. Pozostaje na długo w pamięci, a treści które porusza mnożą się po zamknięciu ostatniej strony i zmuszają do ciągłego jej analizowania.
Wydawnictwo Czarne
ISBN: 978-83-8049-127-4