Zawsze ceniłem sobie jasne sytuacje. Dlatego zawsze mówię co myślę. Nawet jeśli potem krwawi nos, a rzyć boli jak skopana rabatka warto mieć jasny ogląd. Blef jest dopuszczalny w pokerze lub w negocjacjach (choć czasem ciemną uliczkę trudno nazwać przyjemną atmosferą do pertraktacji), ale jeśli się jest po tej samej stronie, to przynajmniej do końca meczu powinno się utrzymywać wspólną politykę i powstrzymać od wbijania swoim sztyletu w plecy.
O co mu chodzi tym razem? Ta kartka wyjatkowo nie nosiła śladów usuwania myśli. Ani zadrapania, ani nawet jednej plamki po alkoholu...
Może i jestem idealistą... może “polityka” to za duże słowo w odniesieniu do moich zleceniodawców. Może...
Ale teraz jest 1. 20 a ja jestem w ciemnej uliczce na jakimś zarzyciu stolicy i wracam do domu na piechotę, a nawet nie jestem po właściwiej stronie rzeki. To wystarczająca pożywka dla mojej wyobraźni, by wszelkie tłumaczenia tych samozwańczych szefów uznać za nic więcej jak gówniarski bełkot po procentach.
Aha! Szefowie... - chyba powoli zaczynałem pojmować przyczynę jego humoru.
Kiedy następnym razem usłyszę,że potrzebują tłumacza i negocjatora odpowiem im, żeby wzięli największą książkę z magazynu i wsadzili ją sobie tam, gdzie już się nie da rozłożyć okładek, a potem żeby i tak okładki rozłożyli. Fakt że przez własną naiwność, dałem się wystawić jak kiepska randka. Wywieziony w nieznane miejsce miałem zostać odstawiony do cywilizacji po skończonej pracy. Pracy nie było, wszyscy zalali robaka przed deserem, a zadupie okazało się jednym z tych, gdzie autobusy nie jeżdżą i nawet sygnał sieci komórkowych szczeka na wstecznym.
1.25 – studzienki parują ukrytym życiem, nie dając żadnych wskazówek co do kierunku. Jakiś ruch w krzakach – z 80 skok do 120. dyskretne spojrzenie i ze 120 robi się 90. to tylko jakiś robotnik próbuje pozbyć się w krzakach nadmiaru piwa. Było by mu na pewno prościej, gdyby zdjął swój dróżniczy, odblaskowy plastron. Jednak najwidoczniej mu to nie przeszkadza.
Zrezygnowałem z prób zapytania go o najbliższą drogę na przystanek. Ruszyłem dalej pilnując własnego interesu – czyli starając jak najmniej rzucać w oczy, odnaleźć cywilizację, lub tę jej pozostalość, która funkcjonowała o 1.30. rano.
Do domu wróciłem na 3.34.zanim zasnąłem była 4.05. Przez krótką chwilę zdziwiłem się,że moja świadomość rejestruje jeszcze takie drobiazgi – być może dlatego, że o 6.15 miałem znowu wstać i zasuwać na następne “ważne spotkanie“ z tymi...
Myliłem się... jednak i na tej stronie dokonał pewnego retuszu, ale chyba wiem, jakiego epitetu chciał użyć. Na pewno nie chciał obrażać przedszkolaków...