Minęło już kilka dni po V Warszawskich Targach Książki. Wszyscy wokoło piszą swoje podsumowania i prezentują stosiki łupów. Dlaczego przykominku miałoby być inaczej? Targi, jak podejrzewam, po raz kolejny były rekordowe – tak pod kątem liczby odwiedzających, jak – wystawców. W takich chwilach trudno uwierzyć, że z tym czytelnictwem jest w kraju aż tak źle. Tysiące ludzi najwyraźniej nie tylko czytają, lecz także mają środki, by sobie coś do czytania nabyć. Oczywiście wszyscy wolelibyśmy, by dostęp do książek był nieco tańszy, ale zanim tak się stanie (o ile w ogóle), wygląda na to, że jest nieźle.
Targi – szczególnie dla mola książkowego – to coś więcej niż tylko alejka ze stoiskami – a trzeba przyznać, że organizatorzy zadbali o bogactwo atrakcji okołoksiążkowych. Były więc przebieranki, były i malowanki, można było całkowicie się zrelaksować, a także nabyć odrobinę wiedzy.
Dla przykominku okazją do zdobycia nowych informacji były oczywiście rozmowy z wystawcami, ale także konferencje, a w szczególności jedna. Na konferencjach każdy próbuje zainteresować słuchaczy swoim tematem – i albo idziesz, bo coś cię od dawna zaintrygowało, albo dlatego, że przeczuwasz jakiś miły suspens. Dla mnie słowem-kluczem było „książka hybrydowa”. Mogło się to okazać totalną pomyłką, albo czymś naprawdę ciekawym. „Hybrydowy” okazuje się bardzo modnym słowem, które mogło skrywać aż za dużo.
Pomysł przedstawiony przez Librarię i Fundację Festina Lente wydaje się naprawdę intrygujący. Nie jestem pewien jego świeżości i możliwości realizacyjnych, ale ciekawości mu nie poskąpię. Mianowicie – pośród kilku innych (w tym ewidentnie odgrzewanych) pomysłów – prowadzący roztoczył wizję książki na kilku nośnikach, z interaktywnymi ilustracjami. Miałaby to być książka, która za jedną cenę dostarcza nam od razu wersję papierową, elektroniczną, dźwiękową, a także jako aplikację. Cena miałaby być atrakcyjna w stosunku do wszystkich tych mediów zakupionych osobno. Szczerze jednak muszę przyznać, że w kwestii szczegółów samej ceny prowadzący wykazał się milczącą dyplomacją.
Bardzo ciekawie i przyszłościowo prezentuje się również segment komiksowy, który w tym roku znacząco się rozrósł i zajmował już prawie całe piętro. Nie bez znaczenia jest też fakt, że w tym roku twarzą zachęcającą do czytania został nawet sam Tytus de Zoo.
Kilometry schodzone w kółko, buty rozgrzane bardziej niż asfalt w lipcu, zaschnięte i zachrypnięte gardło oraz – sądząc po reakcjach rozmówców – obłęd w oczach (zwłaszcza pod koniec dnia), ale wszystkie niedogodności okazały się drobnostką, gdy w sobotę wieczorem kilkanaście – kilkadziesiąt osób zasiadło na leżakach w cieniu drzew i zaczęło dyskusje o wszystkim i o niczym z d. Maryni włącznie. Blogerzy, dziennikarze, autorzy i czytelnicy – na kilka godzin opanowali trawnik jednej z praskich kawiarni, by pogadać sobie o tym, co kochają najbardziej.
Targi minęły, tuziny maili już wysłano, paczki i stosiki zmieniły miejsce pobytu i choć było ciężko i męcząco – mam nadzieję, że za rok znów będzie tak epi... literacko.