06.06 - Ślepowidzenie - Premiera

Ślepowidzenie

Ślepowidzenie - drugie wydanie ukaże się 06.06 2011 - taką informację otrzymaliśmy dziś od wydawnictwa MAG, a dla tych z Was, którzy nie są przekonani, czy warto sięgnąć po tę książkę mamy przygotowany fragment. Zapraszamy:


To wszystko nie zaczęło się wtedy. Ani od wężydeł i Rorschacha, ani od Big Bena, Tezeusza, czy wampirów. Większość stwierdziłaby, że od Świetlików, ale to też nieprawda. Na nich się skończyło.
Dla mnie wszystko zaczęło się od Roberta Paglino.
Kiedy miałem osiem lat, był moim najlepszym i jedynym przyjacielem. Dwóch pokrewnych wyrzutków, przywiązanych do siebie przez uzupełniające się nieszczęścia. Moja wada była rozwojowa, jego genetyczna: niekontrolowany genotyp, który dał mu skłonność do krótkowzroczności, trądziku oraz (jak się okazało później) podatność na narkotyki. Rodzice nigdy go nie zoptymalizowali. Należeli do garstki dwudziestowiecznych skamielin, które nadal wierzyły w Boga i uważały, że Jego dzieła nie należy poprawiać. Zatem naprawiono tylko jednego z nas, choć dałoby się obu.
Przyszedłem na plac zabaw i zobaczyłem, że Pag znalazł się w centrum uwagi bandy kilkorga dzieciaków – szczęściarze z przodu walą go pięściami po głowie, reszta, czekając na swoją kolejkę, musi się zadowolić rzucaniem wyzwisk typu „kundel” i „mieszaniec”. Patrzyłem, jak unosi ręce, niemal z wahaniem, żeby się osłonić przed najdotkliwszymi z ciosów. Rozumiałem jego myśli lepiej niż własne – bał się, że napastnicy pomyślą, że te ręce chcą im oddać, że ­odczytają ten gest jako opór i zmaltretują go jeszcze bardziej. Już wtedy, mając zaledwie osiem lat i wyciętą połowę mózgu, stawałem się znakomitym obserwatorem.
Ale co zrobić, nie wiedziałem.
Ostatnio widywałem go rzadko. Prawie na pewno mnie unikał. A jednak, kiedy najlepszy przyjaciel jest w tarapatach, to się mu pomaga, nie? Nawet jeśli nie ma szans – zresztą, który ośmiolatek rzuciłby się na sześciu większych chłopaków w obronie kumpla z piaskownicy? Ale przynajmniej pobiegłby po pomoc. Kogoś zawołał. Coś zrobił.
A ja stałem i nic. Nawet niespecjalnie chciało mi się mu pomagać.
Bez sensu. Powinienem z nim empatyzować nawet gdyby nie był moim najlepszym przyjacielem. Bezpośredniej przemocy nie zaznałem tyle co Pag, bo moje ataki trzymały inne dzieciaki na dystans, napawały je strachem, choć ja sam byłem wtedy bezbronny. Jednak wyzwiska i drwiny znałem dobrze, podobnie jak nogi podstawiane znienacka na drodze z punktu A do punktu B. Znałem to uczucie.
Czy raczej – kiedyś znałem, ale tę część mózgu wycięto mi razem z zepsutymi połączeniami. Cały czas odbudowywałem te algorytmy, ucząc się z obserwacji. Stadne zwierzęta zawsze gromadnie zabijają najsłabsze sztuki z grupy. Rozumie to instynktownie każde dziecko. Może po prostu niech się dzieje co chce, może nie powinienem ingerować w naturę? Ale przecież rodzice Paga nie chcieli ingerować w naturę, i co z tego mają? Syn leży skulony na ziemi, a banda podrasowanych superchłopaków kopie go po żebrach.
W rezultacie, tam gdzie zawiodła empatia, zadziałała propaganda. Wówczas raczej obserwowałem niż myślałem, raczej pamiętałem niż wnioskowałem – a pamiętałem ­tysiąc inspirujących opowieści wychwalających każdego, kto ujmie się za słabszym.
Chwyciłem więc kamień wielkości pięści i zanim wszyscy się zorientowali, że wkroczyłem do akcji, walnąłem dwóch napastników w potylice.