- ja wszystkich znam... a kim jest Cynowy Dzwoneczek?
Skończyłem niedawno najnowszą książkę Pratchetta - Making Money. Wychodząc z domu ze smutkiem stwierdziłem, że ilość stron pozostałych do przeczytania jest zbyt mała, by starczyło w obie strony (do pracy i z pracy). Zabrałem więc ze sobą następny kodeks na drogę - pierwszy ze stosu nieprzeczytanych -Piotruś Pan w czerwieni.
Szczerze mówiąc nie nastawiałem się na czytanie tej książki w najbliższej przyszłości. Sequele udanych tytulów mają to do siebie, że często są słabsze od pierwowzoru. Dodatkowo sprawa się pogarsza, gdy są to sequele pisane przez innego autora. Przykłady książkowe i filmowe można mnożyć: Szczęki, Przygody Tomka Wilmowskiego, IV RP
Niemniej jednak książkę ze sobą zabrałem nie poświęcając na wybór lektury więcej czasu, niż go miałem do dyspozycji. Mój sceptycyzm był tym większy, że po jakimkolwiek tytule Pratchetta, żadna książka innego autorstwa nie smakuje dość dobrze. Takie małe odchylenie. Mieszane uczucia wzrosły gdy przeczytałęm słowo wstępne. Tłumaczy ono jak doszło do napisania oficjalnej kontynuacji dzieła Marzyciela. Spadkobierca praw do Nibylandii ogłosił casting (CASTING!!!) na autora. Nooo.. to zaczyna się nieźle.
Drugi grom - casting ten wygrała kobieta (!!!) Geraldine McCaughrean. Zanim odezwą się głosy wojującego feminizmu pozwolę sobie zauważyć, iż Piotruś Pan jest książką o poszukiwaniu dziecięcych ... chłopięcych marzeń, o niedojrzałości emocjonalnej potencjalnych osobników dorosłych. Nie chcę tutaj sugerować, że obsadzenie kobiety w roli kontynuatorki tej opowieści może być oczywistym polem do nadużyć i spaczenia punktu widzenia na dobre strony rzeczonej niedojrzałości... wcale nie chcę...
No tak.. o innym zagrożeniu, chcę wspomnieć. W Piotrusiu Panie ze znaczących postaci kobiecych mamy Wendy i Tinkerbell (Cynowy Dzwoneczek), przy czym rola tej drugiej, podkreślana jest raczej w kategoriach wróżki, niż kobiety. Co się może stać z kobietą za sterami losów Nibylandii... czy wyspa marzeń zostanie zfeminizowana?
Książka czyta się świetnie - wbrew wstępnym obawom czyta się bardzo szybko i dość przyjemnie. Jest tu zaskakująco miła doza absurdu, pierwiastek Puchatkowej logiki, są smoki z marzeń o księżniczkach, magia samonakrywającego stoliczka oraz odrobina Harrypotterowskiego mroku.
Nie jest łatwo powiedzieć, czy "oficjalna kontynuacja" dorosła do pięt oryginałowi. NIe ukrywam, że w pewnym momencie sam przeniosłem sie do Nibylandii. Potem zrobiło się troszkę zbyt dorośle. Owszem jest klimat z wyobraźni. Są przygody ze snów. Ale ... w Piotrusiu Panie w czerwieni coś nieodwracalnie się kończy... co to jest, tego musicie dojść sami, ale coś mi mówi, że J. M. Barrie chciał osiągnąć przeciwny efekt.
Nie wiem... a jak się dowiem, nie powiem. Bo mimo swoich obaw zachęcam do przeczytania tej książki. Nie jako kontynuacji Piotrusia (choć znajomość pierwszej historii może być pomocna), ale jako wskazówki do odnalezienia siebie i spokoju w weekend - na przykład 6 czerwca.