z pamiętnika znalezionego pod wersalką VIII

...biegłem najszybciej, jak tylko mogłem. Nie pamiętam gdzie, ani w jakim celu. Chyba uciekałem, bo nie pamiętam również, kiedy ostatnio tak szybko przebierałem nogami. Trik polegał na tym, że prawie wogóle się nie przemieszczałem. Droga mknęła pod moimi stopami w kierunku przeciwnym do mojego, a na twarzy czułem wyraźny opór powietrza, które przecinałem pędząc przed siebie. Jednak coś było nie tak... koniec ścieżki, który widziałem w niewielkiej oddali wcale się nie przybliżał. Podświadomie czułem, że nie mogę się zatrzymać, choć bardzo potrzebowałem chwili, by przystanąć i pomyśleć czy bieg w innym kierunku nie przyniósłby mi ucieczki z parku nieco szybciej.
Skręciłem w prawo i poczułem sie jak bym próbował manewrować autobusem w basenie pełnym gęstej cieczy. Biegłem dalej. Od czasu do czasu odbijałem się od ławki czy kamienia. Czułem jak wypływam w górę i wykonuję skok, który trwa i trwa...

... po czym spadałem na ziemię niemal w tym samym miejscu.

Na moment – na bardzo krótką chwilę – ujrzałem ciemny pokój ze światłem wpadającym przez okno...

Biegłem dalej omijając blat kuchenny i delikatnie odbijając się od ściany, by skręcić tuż przed piekarnikiem. Przy zlewozmywaku zatrzymałem się i napełniłem szklankę wodą z kranu. Gdy podnosiłem ją do ust do pomieszczenia weszła jakaś postać. Ukłoniła się, obeszła stół, przeszła przede mną i podeszła do szuflad. Wysunęła drugą od góry i wyciągnęła z niej nóż, którym natychmiast mnie zaatakowała. Sparowałem kilka pierwszych pchnięć, ale nie miałem zamiaru czekać bezczynnie – miałem zamiar uciekać. Zrzuciłem wszystko ze stołu wprost pod nogi atakującej mnie postaci, wskoczyłem na stół, odbiłem się od jego krawędzi i ruszyłem w czarną głębinę...

ciemny pokój, okno, światło wpadające przez okno - tym razem zdążylem zauważyć, że światło jest księżycowe, a na ścianach rysuje się kontur wezgłowia – jest mi zimno, a oczy mnie bolą.

Nie płynąłem, nie było na to miejsca w korytarzu, ale mimo iż biegłem jak szalony, drzwi do salonu nie zbliżyły się ani o pięć centymetrów. Napastnik za to wręcz przeciwnie. Wciąż starałem się unikać ciosów, ale czułem, że to długo nie potrwa. Nerwy zżerały wszelkie próby stawiania oporu. Czułem się wyczerpany. Jednak postać wydawała się niezmordowana...

ciekawy dobór słownictwa, biorąc pod uwagę aktualne okoliczności..

... w swoich próbach przerwania mojej życiowej wędrówki. Zaczęła rzucać we mnie ostrzami, a co gorsza jej szczęka niebezpiecznie powiększyła się i zbliżyła do moich łydek. Biegnąc próbowałem wykonać niemożliwą czynność podciągnięcia kolan pod brodę, by uniknąć ugryzienia.

Pokój..., księżyc..., zasłony..., metalowe łóżko..., powieki ciężkie i obolałe, chcą jak najszybciej się wyłączyć. Wdech.. wdech.. wydech.. widok spod zamkniętych powiek lekko uspokaja, ale mrugnięcie zaraz minie. Nie chcę otwierać oczu...

Korytarz – biegnę i uciekam. Drzwi po bokach nie przesuwają się. Nogi grzęzną po kolana w bagnie dywanu. Coraz trudniej podrywać stopy wysoko by uniknąć ugryzień. Ścigająca mnie postać co i rusz przewraca mnie, a za każdym razem coraz trudniej wstać. Chcę znów zamknąć oczy i odetchnąć...

Pokój..., księżyc..., wdech... wdech... powieki pieką... nie chcę ich otworzyć, wydech..., wdech... wdech..., krople zimnego potu, wydech.. nie chcę otwierać oczu... nie chę otwierać..., ciężar koca...nie chcę otwierać.. wydech... wdech.. wdech.. zimno?, ciężko? Nie chcę otwie...nie!.. nie chcę zamykać... nie chcę zamykać oczu... tylko tak tam nie wrócę...

piaskowy dziadek?

<-co było przedtem * co było potem->