Pełnia. To właśnie to, co uwielbiam w nocnych zmianach. Wracam do mieszkania i nie muszę zapalać światła. Oczy przyzwyczajone do mroku, wspomożone przez zerowatową “żarówkę” zza okna, doskonale odnajdują drogę między porozrzucanymi w pełnej dowolności meblami i elementami garderoby. Było jaśniej, kiedy wychodziłem z domu. Dziś przyoszczędzę. Światła w łazience też nie zapalałem – byłem przekonany, że trafię bez pudła. Zamknąłem drzwiczki pralki i wyszedłem w stronę sypialni.
Jakoś nigdy nie czułem potrzeby zgłębienia idei kosza na bieliznę. Pralka zawsze była na miejscu, a jak już się rzeczy nie mieściły, wyjmowałem jedną koszulkę, na jej miejsce wpychałem pojemnik z żelem do prania i ustawiałem program na 30 stopni. Koszulka, która akurat wtedy miała pecha, wygrywała luksusowe miejsce na spodzie brudnej bielizny w następnym rzucie. I wszyscy byli szczęśliwi.
Szedłem starając sobie przypomnieć, gdzie zostawiłem koszulę nocną. Chciałem ją znaleźć raczej szybko. Nie chodzi o to, że się sam siebie wstydziłem, choć przy jupiterze Księżyca sąsiedzi mogli by sobie zasiąść wygodnie – może nawet z popcornem. Sąsiadami się nie przejmowałem. Chodziło mi o jeden mały drobiazg, który wprawiał mnie samego w zakłopotanie.
Spojrzałem w dół. Ostatnio zrobił się trochę większy, niż chociażby pół roku wcześniej. Może ta zmiana to nawet efekt ostatnich trzech miesięcy - nie wiem. Zmiana, choć wmawiałem sobie inaczej, wcale nie była zmianą na lepsze. Nie wiedziałem też, czy będę w stanie kiedyś to odwrócić. Dzisiejszy wieczór raczej mi w tym nie pomoże. Dotarłem do sypialni, gdzie zatonąłem w upragnionych objęciach pościeli. Obie – kołdra i poduszka – czekały na mnie, choć po całym dniu były zimne, wiedziałem, że do rana się pogodzimy. Pogrążeni, każde w swoich myślach, zapadliśmy w resztę nocy...
– by zatonąć w objęciach Morfeusza trzeba przynajmniej kochać...
Leżąc myślałem dalej o zmianie – jak się to nie zmieni, będę musiał nawet spać na boku, bo inna pozycja nie wejdzie w rachubę.
To wszystko przez oliwki. Zwłaszcza te zielone. Nigdy nie przypuszczałem, że mogą mieć działanie uzależniające. Widać na mnie mają. Do tego stopnia, że jadłem je prawie do wszystkiego. W końcu postanowiłem się wziąć za siebie i ograniczyć ich spożycie. Zacząłem od ustalenia limitu dwóch oliwek na kanapkę. I wtedy zaczął się największy przyrost objętości. Może dlatego, że jednocześnie zwiększyłem limit spożywanych kanapek.
Pełnia świeci mi przez okno i już wiem, że dziś nie zasnę. Zbyt zmęczony i zbyt leniwy by wstać i zasłonić story, leżę myśląc o zwiększonym tonażu. Dobrą stroną jest to, że może przynajmniej dziś, nie zasnę z myślami o pracy pod powiekami.
Poduszka straciła swą oziębłość i powoli zaczyna mnie kusić...
Powoli, choć niechętnie, obracam się na drugi bok i słucham szeptu poduszki. Kołdra dołącza się do wstępnej gry nocnych marzeń. Zsunęła się... i teraz ja i Księżyc nie jesteśmy sobie dłużni...