Saga księżycowa. Cinder – Marrissa Meyer

Chciałoby się zacząć tak: dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami... Chciałoby się – ale to nie ta bajka.

okładka książki

Za bardzo, bardzo długi czas, w Nowym Pekinie we Wspólnocie Wschodniej będzie żyła dziewczyna o imieniu Cinder. Będzie mieszkała ze swoją macochą i dwiema przyrodnimi siostrami. Nieopodal będzie stał pałac cesarski, w którym młody książę wyprawi bal... Brzmi znajomo, prawda?
Debiutancka powieść Marissy Meyer Cinder, bo taki tytuł nosi pierwsza księga „Sagi księżycowej”, należy do bogatego zbioru baśni o Kopciuszku. Zazwyczaj różnią się one zaledwie szczegółami (liczbą koni w karecie, miejscem przebywania ojca, pomysłowością macochy i sióstr w wymyślaniu zajęć itd.), lecz ta wersja jest zupełnie inna. Przede wszystkim jej akcja rozgrywa się w dalekiej przyszłości – jest rok 126 T.E., IV wojna światowa przeszła już do historii. Na Ziemi jest tylko sześć państw: wspomniana już Wspólnota Wschodnia, Zjednoczone Królestwo, Federacja Europejska, Unia Afrykańska, Republika Amerykańska i Australia (ciekawe, dlaczego Australia pozostała niezmieniona...). Jest jeszcze złowieszcze Królestwo Luny (znajdujące się, jak sama nazwa wskazuje, na Księżycu). Na porządku dziennym jest, że obok ludzi mieszkają cyborgi i androidy, a o samochodach prawie nikt już nie pamięta. Prawdopodobnie wszystkim żyłoby się zupełnie wygodnie, gdyby nie szalejąca na całym globie pandemia letumosis – choroby atakującej niespodziewanie, zabijającej w męczarniach, na którą nikt nie potrafi znaleźć antidotum.
Cinder, która jest doskonałym mechanikiem (wieść o jej dokonaniach dotarła nawet do pałacu cesarskiego), próbuje w miarę normalnie egzystować. Jej życie zmienia się, gdy macocha zgłasza ją jako ochotnika do badań nad odkryciem antidotum. Stopniowo Cinder dowiaduje się na swój temat nowych rzeczy... niekoniecznie takich, które chciałaby usłyszeć.
Przyznam się szczerze, że niechętnie sięgnęłam po tę książkę – akcje osadzone w odległej przyszłości zbytnio mnie nie nęcą. Jednak w miarę czytania fabuła mnie wciągnęła. Być może dlatego że historia – w gruncie rzeczy stara jak świat – przeniesiona w scenerię obcą, niewyobrażalną i zupełnie niebajkową stała się historią nową, kuszącą nieznanym.
Słów kilka należy się jeszcze zewnętrznym aspektom publikacji. Liczy ona ponad czterysta stron, lecz wydrukowana została na lekkim papierze, więc można zabrać ją jako towarzysza podróży, nie obawiając się zbytnio o swój kręgosłup. Natomiast dość mocno zaniepokoiła mnie okładka. W pierwszej chwili zobaczyłam dziewczynę ubraną w pięknie zdobioną suknię i pomyślałam: „o, będzie ładnie”. Jednak po chwili dostrzegłam, że jej kończyny są złożone z części – jakieś zawiasy, ślady łączeń... A na dodatek but jest tylko jeden. Ciarki przeszły po plecach i już wiedziałam, że ładnie nie będzie. Niemniej jednak muszę przyznać, ze okładka dość wiernie zapowiada, co czytelnik znajdzie w środku.
Książka ta nie kończy się dobrze. Właściwie jej koniec jest dopiero początkiem walki. Walki osobistej i walki międzygalaktycznej. Ciekawe, co z tego wyniknie...

Ewa Bargiel

Wydawnictwo Literacki Egmont
ISBN: 978-83-237-5305-6




tę książkę dostaniesz w Selkar.pl oraz