F... Uuk!

Nie wychowałem się na Pratchetcie. Pierwszy tom podsunął mi ktoś bardzo ważny. Wydawało mi się wtedy, że byłem już mocno ukształtowanym dorosłym człowiekiem. Wiedziałem czego chcę i wiedziałem, co lubię. A mimo to dałem się namówić. Nie wychowałem się na Pratchetcie, ale jego pióro miało ogromny wpływ na mój charakter, poczucie humoru i postrzeganie rzeczywistości z jej problemami i udogodnieniami.

okładka książki
zdjęcie pochodzi ze strony www.pdf.edu.pl

A dziś Sir Terry Pratchett udał się na spoczynek – jeden z tych z gatunku wiecznych. I nie skłamię, jeśli powiem, że było to zaskoczeniem i szokiem dla wszystkich jego czytelników. Nie zmieniło tego kilka lat przygotowań, podczas których Autor dość otwarcie mówił o prawie do godnej śmierci, o zmęczeniu, a krytycy niemal każdą nową książkę okrzykiwali mianem testamentu i pożegnania. Kiedy zaczynałem pierwsze przykominkowe teksty nie mogłem nie zapytać o nowy tytuł Pratchetta – oraz o możliwość przeprowadzenia wywiadu z nim. To było w roku 2008 i usłyszałem wtedy, że Terry to już dużo nie napisze, bo zdrowie mu na to nie pozwoli. Do wywiadu nigdy nie doszło, ale Pratchett zrobił coś o wiele lepszego. Napisał jeszcze kilka książek, z których każda wciągała coraz bardziej.

No i teraz jestem zasmutkowany...
I choć mieszka o tysiące kilometrów stąd i nigdy go nie spotkałem, to zrobiło mi się naprawdę smutno, gdy dowiedziałem się o jego odejściu. Zaskakująco mocno smutno.

Bo wiem, że nie mogę się spodziewać nowych powieści...
Bo tyle pozostało niedopowiedziane...
Bo mam wrażenie, że straciłem kogoś, kto wskazywał mi jakąś drogę i nazywał rzeczy ich prawdziwym imieniem...
Bo...

bo ciągle coś mi w tym wszystkim nie pasuje. Sir Terry był przecież za cwany... i zbyt pełen życia, by ot tak sobie pójść gdzieś bez pożegnania.

I jakaś część mnie myśli sobie, że Autor dokładnie to sobie przemyślał. Wie przecież, że gdzieś tam w Królestwie Śmierci, czeka na niego Klepsydra z nazwiskiem Pratchett. I zostało w niej jeszcze trochę piasku. Sir Terry po prostu odłożył go sobie na później... No przyznajcie sami, czyż to nie brzmi sensownie? I znajomo?

Jestem ZASMUTKOWANY, ale mam też wrażenie, że Autor nie tego po nas oczekuje. Zostawił po sobie mnóstwo fascynujących historii i opowieści, które za każdym razem ujawniają coś nowego. I mam zamiar korzystać z tego spadku jak najczęściej.

Niestety nie mam Jabłecznika, ale szklanka i tak daje kopa. Dziękuję, Sir Terry – i oby przyjęli Cię tam, gdzie jesteś, tak samo ciepło, jak my pamiętamy Cię tutaj. Dziękuję za każde słowo.

Kamil Świątkowski