Nie da się nie zauważyć, że na przykominku obrodziło nam ostatnio w biografie – solistów i zespołów. Dziś nie będzie inaczej i nie będzie to ostatni tytuł z tego cyklu. Ale za to będzie bardzo purpurowo. I nie zawsze jednoznacznie...
Czytam sobie tę „opowieść o dobrych nieznajomych” i już na samym początku mam na serio mieszane uczucia. Nie chodzi o autora i o jego pióro, ale o historię zespołu. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że wszystkie wielkie ikony zaczynały podobnie – w czasach powojennych zniszczeń i ciężkich lat odbudowy, kiedy najważniejsza była ciężka praca u podstaw, a mimo to znalazły się grupy odszczepieńców, dla których muzyka była ważniejsza. Deep Purple nie był najstarszym zespołem z dotychczas opisanych na przykominku. Miał już punkty odniesienia w postaci wczesnej twórczości The Beatles, Jimiego Hendrixa czy Slowhand Clapton (ortodoksów chronologii proszę o odrobinę tolerancji w zakresie użytego psedonimu). To jednak, co wyróżniało Purpli od pozostałych, to jasno określony kierunek – nie tylko ambicje: „chcemy być lepsi od nich”– muzycy niemal od początku wiedzieli, kiedy brzmią dobrze, kiedy źle, i co mają zrobić, by grać lepiej. Wiedzieli też, że tworzą nowy rodzaj muzyki – a tym samym tworzą historię. Dość szybko też, po kilku pierwszych przetasowaniach personalnych, byli w stanie zbierać pochwały od Wielkich tamtego okresu, a najlepszym dowodem na ich rosnącą popularność (i jakość) był fakt, że promotor trasy koncertowej Cream zwolnił Deep Purple z roli supportu przed swoją grupą w obawie o kradzież popularności. Jak zaznacza autor – gwiazdy Cream – nie miały wpływu na tę decyzję (ale też z przyczyn poniekąd chemicznych nie mogły na nic wpływać). Dość szybko znaleźli też swoich naśladowców – nawet wśród, wydawałoby się, zespołów o ugruntowanej pozycji – takich jak Uriah Heep.
Zanim przeczytałem choćby pierwszy rozdział, zastanawiałem się, czy (i jak) uda się Thompsonowi uniknąć dwóch podstawowych pułapek jeśli chodzi o Deep Purple. Po pierwsze, choć nikt nie nazwie ich zespołem jednej piosenki, to i tak pierwsze, co przychodzi na myśl, gdy o nich mowa, to oczywiście „Smoke on the Water”. Nawiązanie do tego utworu znajduje się nawet na okładce. Autor umiejętnie jednak poradził sobie z wczesnym etapem twórczości grupy. Z wyjazdu do Montrey zrobił punkt kulminacyjny i zgrabnie opowiedział, o tym, co było potem.
Druga pułapka, to silne połączenie Deep Purple i Ritchiego Blackmoore'a. Dla wielu jest to zbiór nie rozerwalny i zawsze istnieje ryzyko, że cała biografia zespołu od początku do końca podporządkowana będzie tej jednej postaci. Thopson jednak uniknął i tej pułapki w bardzo ciekawy sposób. Mianowicie – pisze on dosyć chaotycznie o wszystkim, co działo się wokół zespołu, a jednocześnie wystarczająco systematycznie, by mieć radość z czytania. W ten sposób napisał bardzo przyjemny kawałek z historii muzyki z Purplami w roli głównej. Przeczytałem go z przyjemnością i teraz odstawiam na miejsce w biblioteczce, gdzie trzymam muzycznych półkowników.
Wydawnictwo SQN
ISBN: 978-83-7924-000-5