Na pierwszą rozgrywkę Vasco da Gamy naprawdę nie mogłem się doczekać. Być może miało to związek z tematem morskich podróży i epoki wielkich odkryć geograficznych, a może z faktem bycia zaintrygowanym pewnymi niuansami i rozwiązaniami zastosowanymi w mechanice tej gry.
Instrukcja i zasady
Pomimo kilku niejasności i niezbyt szczęśliwych przeniesień, całej instrukcji Vasco da Gamy należy się duży plus. Została ona napisana – i rozplanowana – w taki sposób, że właściwie jest możliwe rozegranie pierwszej partii przed zapoznaniem się ze wszystkimi wskazówkami. Wystarczy tylko śledzić zapis każdej strony po kolei. Faza po fazie opisane są kolejne poczynania podczas danej rundy – od początkowego rozłożenia elementów na planszy aż do uzupełnień niezbędnych do kontynuowania rozgrywki. Jedyna informacja, której instrukcja nie podaje, to odpowiedź, jaką taktykę należy przyjąć, by wygrać. Tę jednak każdy już będzie musiał sobie sam wypracować.
Takie rozwiązanie to duże ułatwienie i sposób na uniknięcie wielu nerwowych poszukiwań – zwłaszcza podczas pierwszych rozgrywek.
Głównym celem gry jest przygotowanie i wysłanie – możliwie najkorzystniej – ekspedycji, czyli statków, które przewiozą najwięcej dóbr. Aby to zrobić trzeba zakupić projekt, zrekrutować załogę i być może wystarać się o dobre słowo na Dworze. Dobrze byłoby zapłacić jak najtaniej i jeszcze uprzedzić współgraczy. Tutaj w grę wchodzi ciekawy mechanizm ustalania kolejności wykonywanych akcji. Część z nich będzie niestety płatna, ale jeśli Wam się nie spieszy, możecie wybrać te darmowe – późniejsze. Gracze po kolei decydują, co chcą zrobić i kiedy. A kiedy już wszyscy wiedzą ile reali mają przygotować na swoje działania – następuje mały twist...
Wiek, liczba graczy i czas gry.
Vasco da Gama niestety nie pozwala na rozgrywkę jednoosobową. Trudno jednak szcerze blefować przeciwko sobie samemu. Do rozgrywki potrzeba więc przynajmniej dwóch osób. Liczba maksymalna to cztery. I tu jedna uwaga – w grze (na planszy) znajdują się cztery postaci z Dworu. W zależności od tego ile osób gra rozdaje się żetony tych postaci graczom. Jest jednak sztywno ustalony porządek, które karty w poszczególnych wariantach można rozdać, a które powinny pozostać na planszy. Akcji z pewnością wystarczy dla wszystkich, a czy wystarczy im reali? To już inna bajka.
Wiek ustalony na 12+ wydaje się sensowny choćby ze względu na posiadaną wiedzę ogólną, która
w wypadku tej gry pomaga zbudować klimat. Jeśli jednak okoliczności pozwolą postaramy się również sprawdzić czy (i jak) poradzą sobie również młodsi gracze. Oczywiście, jeśłi uda się ich utrzymać przy planszy przez godzinę.
Bo właśnie tyle producent umieścił na pudełku, jako czas przewidziany na rozgrywkę i całkiem szczerze przyznam, że nie jestem w stanie jednoznacznie odnieść się do tej wytycznej, bo czas mijał bardzo szybko i bardzo przyjemnie. Uznajemy więc, że 60-120 minut to czas prawdopodobny.
Opakowanie, gra i ogólne wrażenie
Spośród gier, z którymi mieliśmy do czynienia przykominku można wyróżnić takie, które mają przegródki na wszystko i takie, które mają jedną dużą przegródkę. Vasco da gama należy do tej drugiej grupy. Przy niemałej ilości elementów wizja bałaganu w pudełku mogłaby przerazić niejednego śmiałka. Na szczęście coraz częściej w takich opakowaniach spotyka się dołączone przez producenta torebki strunowe pozwalające zapanować nad chaosem. W tym wypadku dochodzi jeszcze czarny woreczek, w którym – w naszym egzemplarzu – mieszkają sobie marynarze.
Pierwsza rozgrywka przebiegała jeszcze w atmosferze „pewnej nieśmiałości”, w kolejnej – nie było pardonu. Blokowanie w portach, podkupywanie wpływów i urzędników, kradzież pomysłów czy wreszcie – buntowanie marynarzy... ech...
Zagramy jeszcze raz?