W ręce wpadła mi gorąca książka o przygodach Rey-Line – Pani Jesieni i władczyni prawdziwego ognia. Przynajmniej kilka szczegółów sprawiło, że do lektury podszedłem ze szczególną ciekawością tego, co mnie czeka. Po pierwsze autorka, po drugie sposób narracji i wreszcie fakt, iż jest to przykład literatury rosyjskojęzycznej, z którą jak dotąd nie miałem zbyt bogatego doświadczenia.
Wyobraź sobie młodą i tajemniczą dziewczynę, która tylko z pozoru wymaga Twojej opieki. Tak naprawdę jest ona potężniejsza od łowców i proś los, byś nie wszedł jej w paradę. Dziewczyna pamięta tylko, że straciła kogoś bardzo ważnego i że ktoś musi za tę stratę zapłacić. Wyobraź sobie, że, na Twoje szczęście, ta dziewczyna nie jest jeszcze w pełni świadoma swojej mocy – co i tak nie zmienia faktu, że i w piątkę nie dacie jej rady.
Wyobraź sobie maga, który poprzysiągł zemstę, Przepowiednię, która mówi, że kiedyś będzie on najpotężniejszym w Akademii, i krwawo zakończoną historię rodzinną.
Wyobraź sobie żywioły, którym nie zależy na niczym, a które zdolne są zniszczyć wszystko.
Wyobraź sobie, że oni stracili sens w życiu i nie widzą powodu, by cokolwiek przetrwało, by przetrwał porządek.
I wtedy Chaos przekracza granicę królestwa Ładu, którego nikt nie broni...
Tkaczka losu nie odpowie Ci, jeśli zadasz niewłaściwe pytanie.
Nie chcę wyjść na seksistę, ale do kobiecej twórczości fantasy podchodzę zawsze sceptycznie. Może jest za mało mroczna, może jest tam za dużo elfów, a za mało krasnoludów. Nie wiem. Sceptycyzm pojawia się również, gdy narrator jest pierwszoosobowy – z definicji nie może być wszystkowiedzący, albo nie może być wszędzie i jesteśmy skazani na ciągłe podążanie tropem głównego bohatera, bez możliwości obserwacji wątków pobocznych.
Przyznać muszę, że po lekturze trylogii „Błazna”, autorstwa Robin Hobb te dwa odczucia tylko się wzmocniły. Pierwszoosobowy narrator żeńskiej autorki prowadzący męskiego bohatera – brzmi to trochę jak krzyk o zwrócenie na siebie uwagi, a samego bohatera uczynił strasznie zniewieściałym.
Ale nie o Hobb dzisiaj. Komarowa w swojej książce również zastosowała ten rodzaj narracji i, pomimo kilku wpadek, bardzo przyjemnie mnie zaskoczyła. Przede wszystkim konwencja opowieści i opowiadającego zwracającego się czasem do czytelnika – rzadko (na szczęście), ale jednak. Wstawki odnoszące się do wątków bez udziału głównej bohaterki mają już narratora wszystkowiedzącego i nawet płynnie udaje się przejść od jednego typu do drugiego. Opowieść zgrabnie, choć nieco naiwnie zamyka się w ostatnim rozdziale, który w kontekście całej historii niewątpliwie zaskakuje.
Najciekawszym z trzech wspomnianych na początku czynników (i najdoskonalej się broniącym) jest niewątpliwie owo „wschodnie” pochodzenie. Na tle książek, w których królowały marchie, lordowie czy landy a język pełen był „umlałtów” oraz bardziej lub mniej przypadkowych zbitek liter k h g t d służących do stworzenia wrażenia języka wyższych istot (Tolkien na serio musiał wprawić w kompleksy pisarzy, którzy podjęli się tworzenia fantasy po Trylogii Pierścienia) Jesienne Ognie wypada zupełnie odświeżająco. Wspomniany język „prawdziwy” jest za trudny dla śmiertelnych w związku z czym w komunikacji obowiązuje rusiński. Nawet tytuły hierarchiczne nieśmiertelnych oparte są na tej egzotycznej wymowie.
Historia Rey-Line potrafi wciągnąć i nawet momentami zaskoczyć. Na pewno niespodzianką jest kolejne ujawnianie sekretów i pobudek, którymi kierowały się poszczególnie postaci. Zwłaszcza wtedy, gdy wszystko wydaje się oczywiste i już wyjaśnione – nowy czynnik wprowadzony przez autorkę rzuca zupełnie inne światło. Trochę może szkoda, że brak tu bohaterów z przypadku – niepotrzebnych zupełnie do tego, by akcja działa się dalej. Przyznać jednak trzeba, że całość oparta jest na solidnych podstawach stosowanych w wielu mitologiach fantasy (i nie tylko fantasy), co daje efekt zwiększonej realności tych przygód. Właściwie to kto wie, czy gdzieś w lasach Rusi młoda i z pozoru bezbronna dziewczyna nie ratuje nas właśnie przed Chaosem...
Fabryka Słów
ISBN: 978-83-7574-097-4