Zawsze chciałam być czarownicą. Nawet mam predyspozycje anatomiczne, jestem samotnikiem i nie lubię stawać między lustrami. Ale kiedy czytam opowieści o czarownicach stworzone przez Pratchetta, obawiam się, że nie dałabym rady.
Carpe Jugulum to kolejna z serii książek, których akcja rozgrywa się w Świecie Dysku.
W malutkim królestwie Lancre zjawia się rodzina wampirów, zaproszona przez króla Verence’a II na uroczystość nadania imienia nowo narodzonej córki królewskiej pary. Prowadzący ceremonię młody kapłan Oma jest niezbyt pewny siebie i jakby wystraszony, co znacząco wpłynie na brzmienie imienia małej królewny. Wszyscy niepokoją się nieobecnością babci Weatherwax, która przecież na pewno otrzymała zaproszenie… Szybko okazuje się, że wampiry wykorzystują umiejętność panowania nad umysłami ludzkimi, aby zawładnąć królestwem. W dodatku są odporne na czosnek, cytryny, dzienne światło i inne metody od wieków stosowane przez ludzi w celu pozbycia się krwiopijców. Nie panują tylko nad przeżywającym wewnętrzną schizmę kapłanem i Agnes, czarownicą o podwójnej osobowości. Ale przecież wiadomo, że Omianie palili czarownice, więc porozumienie między dwojgiem odpornych wydaje się niemożliwe.
Książka – jak zwykle u Pratchetta – jest świetnie napisana (i doskonale przetłumaczona). Nie brakuje humoru, ale wiele obserwacji naprawdę daje do myślenia.
Na przykład piękny opis przygotowań Magrat do ucieczki z córeczką. Też kiedyś miałam małe dzieci i obraz ten mocno do mnie przemówił… A poważnie, czytając o sprowadzonym do zamku „mięsie” miałam przed oczami sceny z wieców wyborczych, kiedy machający chorągiewkami i plakatami na cześć kandydata wyglądają, jakby mózgi zostawili przed wejściem. Czy to jest książka o polityce? Nie wiem, ale na pewno o manipulacji. Również
o tym, że jeśli pragnie się więcej, niż można otrzymać, można stracić wszystko. A także i o tym, że ludzie nie lubią, kiedy wampir robi coś, co nie jest zakorzenione w tradycji.
Na pewno jest to książka warta przeczytania. Nawet więcej niż raz, bo kiedy pochłania się powieść jednym tchem, niektóre szczegóły mogą umknąć.
Jak sądzę, gdybym trafiła na korzystne zawirowania w czasie i przestrzeni
i została czarownicą, bliżej byłoby mi do Magrat niż do babci Weatherwax, która jednak pozostaje dla mnie niedoścignionym ideałem. I nieważne, że ludzie się jej boją i tak naprawdę raczej niezbyt lubią. Ale zawsze wie, że to co robi jest słuszne i od nikogo nie wymaga więcej niż od siebie.
Agnieszka Kaniecka