Ta płyta, w krótkiej historii muzycznych recenzji przykominku, była chyba najtrudniejsza do oceny. Zadanie okazało się tym bardziej wymagające, że sami wybraliśmy ją z czystej ciekawości. A wybór książki...
Zazwyczaj wybieram książki, przy których muzyka znacząco ułatwia lekturę. Tym razem zdecydowałem się pójść drogą eksperymentu. Wymagało to sięgnięcia po książki, których już dawno nie czytałem.
Voices – chant from Avignon to – na pierwszy rzut ucha – żeńska wersja chorałów gregoriańskich. Moje myśli skierowały się od razu w stronę Kodu da Vinci. Nie bez powodu – bo drugi raz na poważnie tej książki nie dałem rady przeczytać. Teraz miałem okazję doświadczyć dodatkowego „mrugnięcia okiem”.
Na początek muszę przyznać, że tej płyty nie słucha się bardzo łatwo. Jeśli słuchaliście kiedyś koncertów katedralnych i przyzwyczailiście się do męskich głosów odbijających się echem od sklepienia, to czeka Was niespodzianka. Głos żeński zdecydowanie intensywniej przebija się do świadomości słuchacza i czasem potrzebna jest dłuższa chwila, by się do tego przyzwyczaić.
Drugą sprawą jest repertuar. Dla zwolenników muzyki łatwej i przyjemnej może on być trochę zbyt wytrawny. Nie znajdziecie tu dań komercyjnych i serwowanych w każdej rozgłośni. Przygotujcie się raczej na posiłek trochę bardziej konserwatywny.
Być może udało Wam się kiedyś trafić na tytuł „Dies Irae”. Na tej płycie to jeden z trzech najdłuższych utworów, ale z gniewem trochę w nim krucho. Utwór nadałby się za to na otwierającą ścieżkę dźwiękową do lektury Kodu da Vinci.
Utwory odśpiewane są a capella co potęguje wrażenie niesamowitości i... uczestnictwa we mszy, albo przynajmniej w wycieczce po żeńskim klasztorze. A to może Wam się wydać kolejną – niekoniecznie pozytywną – oceną. Nie dajcie się jednak zmylić i zniechęcić. Jeśli cenicie sobie czyste dźwięki i intensywne wrażenia muzyczne, to powyższe argumenty powinny do Was nie tylko przemówić, lecz także otworzyć szeroko ramiona i wciągnąć prosto w swoje nuty.
Voices – chant from Avignon nie jest płytą łatwą i na początku może się wydawać, że w lekturze będzie tylko przeszkadzać. Jej nastrój może się wydawać zbyt poważny i wzniosły. Przyznaję, że sam tak myślałem po pierwszym odsłuchaniu. Z każdym następnym to wrażenie powoli się zmieniało. A książka Browna? Zyskała ciekawej barwy.
Przy tej płycie najmilej czytać:
Kod da Vinci