To już druga książka Johna Moore'a, którą udało mi się przeczytać w ostatnich miesiącach. Mógłbym więc spokojnie pokusić się o jakieś porównanie. Tym bardziej, że Heroizm dla początkujących ukazał się na rynku jako pierwszy. Chyba jednak się powstrzymam – musiałbym bowiem stwierdzić, że Niedobry Królewicz Karolek jest co nieco wtórny, a to naprawdę fajna książka.
Po raz kolejny autor rozprawia się ze stereotypami i ogólnie znanymi zachowaniami, przenosząc swoich bohaterów w bliżej nieokreślone czasy średniowieczne, a może i ciut późniejsze. Nie przeszkadza to oczywiście umiejscowieniu w tej rzeczywistości całkiem współczesnych wynalazków i obserwacji. Zwłaszcza tych z dziedziny nauk społecznych i meteorologii.
Akcja zawiązuje się bardzo szybko – a wątek kryminalny plącze się i gmatwa z rosnącą intensywnością. Czasem można wręcz pomyśleć, że i sam Niedobry Karolek nie wie, na ile jest niedobry, a na ile jest tylko zły i, oczywiście, na kogo.
Jest tu kilka mocnych i oczywistych nawiązań do „Hamleta", choć przyznać muszę, że przez dużą część historii Karolek nie wydaje się kontrolować rozwoju sytuacji. Właściwie to dopiero wrócił do domu i stwierdził, że Ci źli mają rację, ale gdy okazuje się, że źli są gorsi, a racja nie ma racji, tylko podwójne dno, niezbędne staje się odnalezienie stałego i niezmiennego punktu odniesienia. W królestwie, gdzie Karolek jest regentem, pewna jest tylko pogoda – ale to wcale nie znaczy, że można na niej polegać. No i z tym jest właśnie cały cyrk.
Jak każda dobra historia – śmieszna czy poważna – osadzona w czasach zamków, miast w górach, księżniczek więzionych w wieżach, wieszczek (wkrótce emerytowanych) i częstych, niczym nieuzasadnionych, wędrówek konnych, tak i ta nie mogła się obyć bez wielkiego maga oraz BMZ...
Mag oczywiście znika i nie daje się odnaleźć, a na BMZ wszyscy mają chrapkę.
W tym miejscu pora na uwagę petitem. Karolek został regentem nie z własnej woli i, jak zostało powiedziane, nie do końca kontroluje wydarzenia – czasem mam wrażenie, że również wszystkowiedzący, trzecioosobowy narrator ma ten sam problem. Ale to dobrze – nie zgrywa cwaniaka, jak to ma miejsce, na przykład, w podręcznikach.
Uwaga petitem numer dwa – autor podkreśla wagę przypisów. Powołuje się tu na inne, uznane nazwiska, którym stosowanie gwiazdek w tekście zdecydowanie wyszło na dobre.
Koniec uwag petitem
Wszystko się powoli rozwiązuje (może z wyjątkiem kilku gorsetów, które wbrew pozorom rozwiązały się całkiem szybko). Tyrani zostają wygnani, mąciwody – uciszeni, księżniczki – posadzone na tronach, wieszczki – na emeryturze, a wszyscy oni są szczęśliwi i zadowoleni. Serio! Nawet Tyrani. Oczywiście jeszcze przez długą chwilę nikt nie rozumiał, co się właściwie stało.
A stało się całkiem dużo...
Przede wszystkim BMZ się znalazło (prawie samo się znalazło), na wierzch wypłynęło kilka ton problemów, rządy w kilku Państwach przeszły przez gruntowne restrukturyzacje, a główna siedziba siatki szpiegowskiej uległa zamknięciu z przyczyn naturalnych (zazwyczaj właśnie za takie uważa się ruchy tektoniczne). To wszystko objawiło się nagle w świetle magioaktywnej kuli ognia i przy dźwięku fali uderzeniowej.
Ogólnie, jak potwierdzili naoczni świadkowie – niezła jazzzda...
John Moore ponownie bardzo mile mnie zaskoczył swoją wersją wydarzeń i legend. Nawet mimo tego, że do spektaklu jednak nie doszło. Ale zapowiedział też następną książkę... kto wie.
Ja tymczasem zapraszam do lektury Karolka.
Redhorse
ISBN: 978-83-60504-14-7