Co właściwie można powiedzieć o kimś... czymś... kimczymś takim, jak ork. Albo nawet para orków. Przecież wszyscy wiedzą, że tylko elfi albo ludzcy wojownicy i księżniczki zasługują na to, by pisać o nich trylogie, baśnie, pieśni i inne opowiadania. Orkowie zaś nadają się tylko do tego czym pachną.
Dwa zapyziałe Orki nie mogą być przecież bohaterami. A jednak. „Powrót Orków” to książka, gdzie właśnie Orkowie grają pierwsze skrzypce. Może instrument ten nie do końca jest nastrojony, ale to właśnie dwaj Orkowie - bracia - stają się rozwiązaniem zagadki pradawnego elfiego proroctwa.
Czy wspominałem już, że to było ELFIE proroctwo?
Nie chcę tu szerzyć gatunkizmu, ale czy takie orki zdolne są do zrealizowania jakiejkolwiek misji, bez konieczności bycia kontrolowanym przez wielkiego i złego maga na przykład.
Cóż... okazuje się, że tak. Ale też Rammar i Balbok nie są zwykłymi przedstawicielami swojego rodu. Owszem – zachowują większość orczych zwyczajów, bezbłędnie władają, językiem, i mają poszanowanie dla tradycji, ale są te małe szczegóły. Mają instynkt zachowawczy, zamiast pędu ku samozagładzie, zachowali dystans do pewnych konkretnych dań z orczej kuchni i szanują się jak bracia. Albo raczej nie szanują się, ale nie próbują się pozabijać... w każdym razie zachowują się jak bracia – co w świecie istot pozbawionych tradycji rodzinnych jest dość dziwne.
A zaczęło się właśnie od tego instynktu przetrwania. A konkretnie od bitwy - podczas potyczki z goblinami, która wkrótce zamieniła się w regularną rzeź. Wtedy też zginął dowódca oddziału. Co gorsza – zginęła również jego głowa. Zgodnie z tradycją, po bitwie, głowa dowódcy powinna wrócić do wioski. Jeśli nie może uczynić tego sama, powinna zostać tam przyniesiona przez tych, którzy przeżyją. A to byli właśnie ci dwaj. Głowa jednak się zgubiła, więc do wioski wrócili z pustymi rękami. Potem zaczyna się robić zabawniej.
Orkowie... – dla zaspokojenia konwencji nazwijmy ich „bohaterami”, zatem:
Bohaterowie wyruszyli na poszukiwania głowy. Nie zrobili tego z własnej woli – aż tak idealni nie byli. Po prostu stanęli przed koniecznością wyboru między odnalezieniem jednej głowy wodza, a położeniem pod topór dwóch głów innych orków. Sęk w tym, że obaj czuli się do tych głów dość mocno przywiązani.
W tym miejscu historia z sielankowej zmienia się w przygodową. Czasem są to przygody dramatyczne, czasem groteskowe, czasem bohaterowie mają wizje, a do tego cały czas coś wisi w powietrzu...
No dobrze - p o z a zapachem orków, coś jeszcze wisi w powietrzu.
Przygoda i sama podróż już od początku nie zapowiadała się na lekką łatwą i przyjemną. No i taką nie była. Nie można jednak jej było zarzucić monotonii. Nie codziennie przecież wykrada się kapłanki, rozmawia istotami nieżyjącymi od eonów, rozbija szajkę przemytników, czy wreszcie walczy z trollami i spełnia proroctwa. Ale przecież oni chcieli tylko odnaleźć głowę...
Powrót Orków to druga część przygód dwójki bohaterów. Fakt, że jest to kontynuacja niczego nie zmienia – bo nawet bez czytania pierwszej części można mieć z tej lektury dużo frajdy, a czytelnik nie czuje się „niewprowadzony” w temat. Autor utrzymuje względną równowagę między mrocznością i humorem – nie jest za śmiesznie i jest dość strasznawo i momentami naturalistycznie. Nie można zarzucić autorowi nieznajomości kanonu literatury fantastycznej. Wiele rozwiązań i epizodów da się odnaleźć w klasyce gatunku. Ale nie zmienia to faktu, że książka czyta się bardzo przyjemnie.
Redhorse
ISBN: 978-83-60504-58-1