Nic nie zapowiadało nadchodzących cichych dni. Słońce świeciło bardzo umiarkowanie, deszcz wystukiwał chaotyczne melodie na blaszanym dachu, a zegarek próbował za tym wszystkim nadążyć. To właśnie wtedy zniknąłem swojej żonie na jakiś czas. Tak kompletnie i bez reszty zniknąłem. Przynajmniej do czasu, kiedy dowiedziała się, że czytam o… cóż, o bzykaniu.
Zerknęła mi przez ramię i zanim się obejrzałem, zaczęła czytać razem ze mną. Złapaliśmy się jak Puchatek na miód. Później małżonka nawet mnie wyprzedziła, ale… miało być o książce.
Rój to książka, która sama dla siebie może pewną pułapką. Chodzi o formę opisywania życia pszczół z ich punktu widzenia. Muszę szczerze przyznać, że choć autorka już od początku starała się udowodnić, iż nie napisała opowieści dla dzieci, to moje pierwsze skojarzenia i tak pobiegły w stronę „Mrówki Z”. Różnica polegała na tym, że tu bohaterką jest raczej zdezorientowana robotnica Flora 717, podczas gdy Z był po prostu znudzony monotonią.
Flora rodzi się i już niemal na progu swojej komórki jest świadkiem sprawności systemu, w którym właśnie przyszło jej żyć i wcale nie jest to przyjemna lekcja. Mniej więcej w tym miejscu pojawia się u czytelnika przekonanie, że to jednak nie jest książka w typie „Mrówki Z”.
Tak naprawdę wszystko powinno się dobrze ułożyć, bo w takiej społeczności każdy ma wyznaczone swoje miejsce. Wystarczy tylko wpasować się w nie i już. Ale Flora 717 jest inna – potrafi się komunikować, wygląda nieco inaczej niż reszta, a do tego wszystko wskazuje na to, że potrafi się uczyć. To nie mogło się spodobać pszczelej policji.
Dla wielu osób pszczeli rój to doskonały przykład idealnego zorganizowania i pracy dla wspólnego dobra. Wszystkie osobniki wiedzą, co jest dla nich najlepsze i pracują by to osiągnąć. Ale czy ktokolwiek zastanawiał się, jaka jest w takim środowisku rola jednostki? Czy w ogóle się ona liczy – a jeśli nie, to co wtedy czuje?
Bohaterka jest inna. To oczywiste – musi być inna i dzięki temu zabiera czytelnika w niemal wszystkie zakątki ula oraz pobliskiego ogrodu. Flora przechodzi też przez coś, co można by określić mianem awansu społecznego, choć wszystko wokoło wskazuje, że nic w tym stylu nie powinno być możliwe. A jednak… Autorka przedstawia powieść niesamowicie niesamowitą – z jednej strony egzotyczną i pouczającą, a z drugiej tak bajecznie nieprawdopodobną, że nie można się oderwać od czytania.
Ale jest jeszcze jedna sprawa – jeszcze jedno skojarzenie. Tym razem niejako wprowadzone przez wydawcę. Kiedy przy reklamie książki stosuje się odwołania do Klasyki (tej celowo pisanej wielką literą), prawie zawsze obserwuję u siebie pojawienie się żółtego światła ostrzegawczego. Niezwykle łatwo jest zastosować porównanie na wyrost. A w tym wypadku była mowa o „Folwarku zwierzęcym”.
I faktycznie muszę przyznać, że przez większą część lektury duch Orwellowskiej prozy nie tyle unosił się w powietrzu, co siedział mi na ramieniu i mówił „Boo!” od czasu do czasu. Niemniej jednak, to nie „Folwark...” był moim pierwszym wyborem. Pod wieloma względami „Rok 1984” wydawał mi się być bliższy temu ulowi. Szczególnie, gdy siostry przypominają sobie motto: „Podporządkowanie’ posłuszeństwo, służba”…
Naprawdę nie wiem, czy tę książkę czeka przyszłość na miarę Orwella, ale na razie… nie mogę przestać o niej myśleć.
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
ISBN: 978-83-8069-452-1