Gdy sobie pomyślę ile razy budziłem się o poranku z myślą „nie... ta poduszka nie może być rzeczywista” i przekonaniem, że tak naprawdę dopiero właśnie zasnąłem... gdy przypomnę sobie, ile razy wtedy jednak się budziłem i wpadałem na genialne pomysły, których jednak nie zdążałem na gorąco zapisać, bo wierzyłem, że zdążę podejść do biurka i swojego notesu. A potem... jednak się budziłem...
Gdy sobie przypomnę wszystkie te chwile, wraca do mnie na moment do niejasne i raczej niemiłe uczucie, które najczęściej pojawia się tuż nad gorącą poduszką i mówi: „nie staraj się zapamiętać tego snu... on i tak zaraz odpłynie”. I choćbym nie wiem jak mocno wgryzał się w pościel, i nie wiem jak silnie zaciskałbym powieki, w końcu i tak pojawi się ta zimna pustka zwiastująca nadejście kolejnego dnia. Najczęściej jest to oczywiście poniedziałek.
Paul Carpenter zapewne mógłby opowiedzieć Wam dokładnie, na czym polega to uczucie. Jeśli mieliście przyjemność czytać „Przenośne drzwi”, to wiecie, że spotkała go cała seria wspaniałych zdarzeń. Jeśli zaś czytujecie ten gatunek trochę intensywniej, to wiecie również, że nigdy przenigdy takie multum szczęścia nie może się obyć bez należytej kary. Jak się więc domyślacie...
Paul „obudził się” już na początku tej nowej historii i już nic nie było takie samo i nic nie było w porządku. Bohater musiał stawić czoła smokom, smoczkom oraz – ujmując to eufemistycznie – szefostwu. Jak to przeważnie bywa w takich sytuacjach, Paul radził sobie wyśmienicie – przypadkowo, ale wyśmienicie. Bardzo szybko jego szefowie podzielili się z nim informacją, że jest urodzonym bohaterem. Paul był zaskoczony i zszokowany, ale nie mógł nic z tym zrobić. Trochę później jego przełożeni wytłumaczyli mu również, co dokładnie oznacza termin „urodzony bohater”. Tym razem Pan Carpenter był trochę mniej zaskoczony, choć może trochę bardziej zszokowany. I wciąż nie mógł nic z tym zrobić.
Kiedy wydawało się, że Paul wszystko ma już – bardziej, lub mniej porządnie – poukładane i wie co powinien zrobić, przyszedł ten moment, który najpewniej nazwałby „ponownym przebudzeniem”. Co gorsze – wcale nie oznaczało to zmiany na lepsze.
Kiedy po raz pierwszy sięgałem po książkę Toma Holta przeczytałem tekst przyrównujący jego styl do stylu Pratchetta. Przyznać jednak muszę, że po dwóch tomach nie jestem o tym tak jednoznacznie przekonany. Co więcej, momentami wydaje się, że jest on, co nieco, wtórny... to malutkie zapożyczenie Harrego Pottera, to znowu ze Świata Dysku, ale... Holtowi udaje się wszystko utrzymać we własnym stylu i to mnie do niego przekonuje.
Gorąco polecam.
Wydawnictwo Albatros
ISBN: 978-83-7648-479-2
Przeczytaj również
Przenośne drzwi