Są książki, które się połyka w mgnieniu oka i takie, których przeczytanie zajmuje trochę więcej, ale rekompensuje prowokując wyobraźnię i przedstawiając egzotyczne, ale także realistyczne obrazy. Świat bez granic należy do tej drugiej kategorii, choć muszę przyznać, że – ku mojemu zdziwieniu – obrazy te nie zawsze były bezpośrednio związane z książką. W żadnym wypadku jednak nie użyję tego przeciwko książce.
Świat bez granic przywołał bowiem całą serię obrazów serialowych i filmowych. Czytając kolejne strony, widziałem przed oczyma wyobraźni m.in. „Deadwood”, Przygody Brisco County Jr”, czy wreszcie „Karmazynowego Pirata”. Pojawiały się i odchodziły, choć może powinienem powiedzieć „odpływały”, by utrzymać klimat opowieści morskiej, poniewać autor ulokował akcję swojej książki w świecie z minimalną ilością stałych lądów.
Sam pomysł jest bardzo ciekawy – światem, a przynajmniej tą jego częścią opisaną w książce – kierują ściśle opisane zasady. Ich nieprzestrzeganie jest surowo karane przez specjalnych, powiedzmy, urzędników, którzy dokładają starań, by potencjalny winowajca zniknął bez śladu, jednak w taki sposób, by wszyscy dokoła bali się cokolwiek zrobić.
Spisane w Kodeksie zasady mają pomóc ludziom żyć w miarę bezpiecznie – nawet jeśli czasem to bezpieczeństwo zapewniają w dość pokręcony sposób. Wojny na przykład dalej się zdarzają i zbierają swoje żniwa – Kodeks jednak, wstrzymując większość przejawów rozwoju techniki, wpływa również na wyścig zbrojeń. Jednym ze znaczących ograniczeń jest na przykład zapis zakazujący produkcji powtarzalnej, wielostrzałowej broni długiej. Sprytne, prawda?
Czytelnik dość szybko jednak zauważy, że w całej historii kryje się coś jeszcze – że wszyscy mieszkańcy tego świata są prawdopodobnie oszukiwani. Czy tak jest naprawdę? Odpowiedź na to pytanie polecam odnaleźć na własną rękę, bo książka czyta się bardzo przyjemnie i szybko i warto po nią sięgnąć.
Żeby nie było zbyt przyjemnie, chciałbym jeszcze na koniec dać autorowi małego prztyczka. W całej książce najbardziej przeszkadzała mi dość duża liczba przypisów. Nie chodzi nawet o ich ilość, ale o ich jakość. Kopecki konsekwentnie wyjaśnia prawie każdy żeglarski, który właśnie wprowadza do tekstu. Byłoby to zrozumiałe, gdyby były to terminy mocno specjalistyczne i troszeczkę mniej liczne. Szanowny Panie Tomaszu (że pozwolę sobie na tę poufałość) – sugeruję odrobinę więcej wiary we własnych czytelników. Mniejsza ilość przypisów rzadziej wytrąca z wątku i nie przerywa przyjemności z lektury, a naprawdę – jest co poczytać.
Wydawnictwo Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7506-665-4