Nie wiem, jak to jest w Waszym wypadku, ale ja miewam chwile zwątpienia, podczas których mam wielką ochotę rzucić w kąt nawet najlepszą książkę i iść do najbliższej kuchni. Tak... doskonale zdaję sobie sprawę, że dobra książka sprawia, że zapomina się o jedzeniu. Od tej zasady mam jednak wyjątki... gdy autor katuje mnie opisami kulinarnymi.
Nie zrozumcie mnie źle. Lubię czasem poczytać sobie o wspaniałych ucztach, czy o wyrafinowanym smaku bohaterów kolejnych książek – przy założeniu, że czytam sobie na deser, po jakimś posiłku. Jeśli jednak mam się z takim opisem zmierzyć na pusty żołądek, to traktuję to już jako katowanie. Przyjemne – owszem, ale powodujące wzmożenie odgłosów żołądkowych, ślinotok i chęć rzucenia się na lodówkę. A skoro już o lodówkach...
Opisy średniowiecznych uczt nawet w podręcznikach nie są wcale słabsze w swoim oddziaływaniu na głodny umysł. A jeśli dołożycie do nich talent do tworzenia intrygi, to zapewne znajdziecie kolejny powód by znienawidzić George'a R.R. Martina. No bo przecież nie można tak bezkarnie zasypywać czytelnika przepisami, do których nie ma dostępu. Ale wtedy na scenę weszły autorki Uczty... i nagle okazało się, że jedyne co stoi na przeszkodzie, to moje własne chęci. Zatem – którędy do kuchni?
Z opowiadaniem o tematyce kulinarnej mam zawsze ten problem, że chętniej przystąpiłbym do poczęstunku niż do narobienia apetytu. Chciałbym więc powstrzymać się od smaczków i opowiedzieć kilka zdań o bardziej obiektywnych zaletach tej książki.
Jej układ powinien się spodobać fanom „Gry o tron” – dania pogrupowane są geograficznie (Mur, Północ, Południe, Królewska Przystań, Dorne, Za Wąskim Morzem) i jeśli macie swoich ulubieńców w książce, możecie od razu przejść do ich kuchni.
Druga sprawa to fakt, że prawie każdy przepis jest zapisany w dwóch wersjach – średniowiecznej i współczesnej. Dzięki temu możemy sobie pozwolić w kuchni na trochę więcej swobody. A trzeba przyznać, że jako zbiór przepisów kulinarnych Uczta lodu i ognia jest w pełni profesjonalna i uwzględnia wszystkie niezbędne czynniki, listę produktów, czas przygotowania i pieczenia, czy nawet uwagi kucharza. Choć niektóre z przepisów wydają się początkowo za mało prawdopodobne, to uczucie to znika po lekturze konkretnych wskazówek.
We wstępie możemy przeczytać, że autor (G.R.R. Martin) nie potrafi gotować. Załóżmy, że mu wierzymy. Bardziej istotne informacje zostały zamieszczone przez autorki trochę dalej i zawierają serię wskazówek, czym można dziś zastąpić niedostępne już składniki. Przez całą książkę częstują nas sugestiami na temat łączenia poszczególnych dań, a na koniec – co mnie przyjemnie zaskoczyło - proponują nawet kilka zestawów menu. I szczerze mówiąc...
nie mogę już nic więcej napisać – kuchnia mnie wzywa.
Wydawnictwo Literackie
ISBN: 978-83-08-05229-7