Mówi się, że ciekawość nie prowadzi do niczego dobrego. Cóż – nie zawsze spodobają nam się odpowiedzi, które usłyszymy. A jednak... ciągle coś nas zaciekawia. I tak – z czystej ciekawości sięgnąłem po Broadchurch – bo serial był podobno sukcesem...
Szczerze nie jestem w stanie powiedzieć, co sprawiło, że zdecydowałem się sięgnąć po tę książkę. Najprawdopodobniej była to wzmianka o Dumasie i ciekawość, co łączy Czarnego Hrabię z Hrabią Monte Christo. Tymczasem książka zaskoczyła mnie całkowicie.
Ze Sztaudyngerem, a konkretnie z jego twórczością, po raz pierwszy spotkałem się prawie 30 lat temu. Na spotkaniu w szkole podstawowej Anna Sztaudynger-Kaliszewicz przedstawiła nam fraszki swojego ojca i jakoś od tego czasu nie potrafię się od nich uwolnić. Nie, żebym chciał...
Jest coś niewytłumaczalnego w Szwedach. Jakaś sprzeczność i jakaś tajemnica. Z jednej strony wypuszczają w świat Abbę i „ach te blondynki”, a z drugiej walą przez ucho Buką, Muminkami i kryminałami pełnymi mroku i depresji. Książkę zabrałem ze sobą na piknik pierwszomajowy. Przeczytałem kilka stron i od drugiego maja leje... Przypadek? Nie sądzę.
Nie wiem, jak to jest w Waszym wypadku, ale ja miewam chwile zwątpienia, podczas których mam wielką ochotę rzucić w kąt nawet najlepszą książkę i iść do najbliższej kuchni. Tak... doskonale zdaję sobie sprawę, że dobra książka sprawia, że zapomina się o jedzeniu. Od tej zasady mam jednak wyjątki... gdy autor katuje mnie opisami kulinarnymi.
Ze Sztaudyngerem to jest tak, że jego fraszki towarzyszą mi chyba już od zawsze. Jak sięgam pamięcią zawsze byłem w stanie przytoczyć którąś z nich całkiem trafnie w kontekście danej sytuacji. Choć muszę przyznać, że czasem powodowało to zupełnie zaskakująco nieprzewidziane reakcje wśród moich rozmówców.
Czy zdarza się Wam wracać do książek z „czasów młodzości”? Mi ostatnio bardzo często. Jest w tym jakaś magia, czar… Po książkę „Droga do Zielonego Wzgórza” sięgnęłam z nadzieją, że przeniesie mnie w inny świat. I już od pierwszej strony wiedziałam, że się nie zawiodę.