35 maja – Erich Kästner

Działo się to 35 maja... i właśnie dlatego ta książka nie powinna Was niczym zaskoczyć. Gdyby to była inna data, to może sprawa wyglądałaby inaczej – zresztą autor wspomina już o tym na początku. Dlatego, bez dalszego wstępu ruszajmy w drogę ze Stryjem Rabarbarem. No i z Konradem… i z Negro Kaballo...

okładka książki

To jest jedna z tych książek, które sprawiają, że nie wstydzę się przyznać, że nie jestem (nie byłem) w stanie przeczytać wszystkiego, co się ukazuje. Mogę próbować, ale niestety – mój maj ma tylko 31 dni. Kiedy pochwaliłem się, tu i ówdzie, że znalazłem 35 maja w skrzynce pocztowej kilkoro znajomych zaczęło opowiadać i wspominać przygody Konrada. A ja nie mogłem się doczekać, kiedy wreszcie znajdę chwilę, by się za tę książkę zabrać. Traf chciał, że najpierw musiałem jeszcze cierpliwie przeczekać, aż lekturę skończy najstarszy Redackyjny Chochlik, który wykorzystał chwilę mojej nieuwagi i dorwał się do książki jako pierwszy. Siedział potem na kanapie, uśmiechał się pod nosem i od czasu wybuchał głośnym śmiechem. A ja czekałem…

I kiedy wreszcie i ja dostałem książkę w swoje ręce, zrozumiałem zachowanie Chochlika. Wstęp, który sparafrazowałem na potrzeby tej recenzji, doskonale wyjaśnia, czego można się spodziewać po tej książce – chociaż nie ujawnia wszystkiego. Mamy tu trzech głównych bohaterów: Konrada, który świetnie rachuje, ale jego wyobraźnia najwyraźniej nie budzi zachwytów; jego stryja, którego wyobraźnia i zachowanie nie budzą najmniejszych zastrzeżeń (przy założeniu, że nie jesteś dorosły) oraz Negro Kaballo, który – co nie powinno być zaskoczeniem – jest koniem… czarnym. Ten ostatni ma oczywiście zdolność porozumiewania się z człowiekiem (w końcu jest emerytowanym pracownikiem cyrku), jak również może się on pochwalić całkiem niezłymi koneksjami w pewnym niecodziennym biurze podróży. I może wszystko byłoby całkiem normalne, a czytelnik o niczym by się nie dowiedział, gdyby nie to dziwne zadanie domowe.

Autor zabiera (niekoniecznie młodego) czytelnika w podróż przez krainy wyobraźni i absurdu. Każda z nich wydaje się być idealnym, wręcz utopijnym, miejscem do życia, ale prędzej, czy później – po serii zazwyczaj zabawnych wydarzeń – okazuje się, że jednak jest inaczej. Sama podróż jednak to czysta przyjemność i zachwyt. Dotyczy to przede wszystkim zmysłu obserwacyjnego i spostrzeżeń na temat ludzkich przywar i zachowań. Ale nie bez znaczenia jest też pewna doza wizjonerstwa – szczególnie w przypadku jednego z tych miejsc: Elektropolis.

W tym miejscu musiałem sobie dwa razy sprawdzić, w którym roku powstała opowieść 35 maja. Okazuje się, że był to rok 1931/32. A dlaczego ma to znaczenie? Otóż ludzie na ulicach Elektropolis rozmawiali przez urządzenia, które do złudzenia przypominały nowsze modele telefonów komórkowych (z głosowym wybieraniem numerów), a niektóre z elementów charakterystycznych dla tego miasta, spokojnie mogły zainspirować Orwella i być wykorzystane w pracach nad powieścią Rok 1984. Z punktu widzenia starszego czytelnika robi to niesamowite wrażenie.

okładka książki

Na tym etapie mógłbym już napisać, że warto po tę książkę sięgnąć dla czystej przyjemności. Jeśli ją czytaliście, to wiecie dlaczego, a jeśli nie… cóż – zaufajcie mi. Warto.

Ale ten konkretny egzemplarz dotarł do Redakcji uzupełniony o CD z wersją audio. Książki w tej wersji mają swoje wady i zalety. Trudniej, niż w tradycyjnej wersji, jest wrócić, do konkretnego fragmentu, warto byłoby móc poświęcić jej całą uwagę, żeby nie musieć przewijać, a także – w bardzo szczególnych przypadkach – otrzymujemy narzuconą interpretację. Z tym konkretnym audiobookiem miałem jeden problem – charakterystyczny głos lektora, który przeniósł mnie w zupełnie inne uniwersum. 35 maja czytany jest bowiem przez Pana Klek… Piotra Fronczewskiego (ot, taka niemal Freudowska – bo przecież nie Jungowska – pomyłka), który jest wyśmienity i teraz ciężko mi wyobrazić sobie kogokolwiek innego w tej roli. Nie zmienia to faktu, że kiedy słuchaliśmy tej opowieści całą familią, prawdopodobnie miałem nad Chochlikami tę przewagę, że znalazłem się w jednej bajce więcej. Ale…

Najważniejszym spostrzeżeniem po audycji jest to, że książka „działa”. Korzystając z dłuższych świątecznych podróży zabraliśmy płytę do Familiobusu i tam uruchomiliśmy. Chochliki słuchały w zachwycie i (co ważniejsze) w spokoju. Niżej podpisany również.
Nawet później – już w redakcji – zgłaszały Naczelnemu i Naczelnej chęć ponownego odsłuchania całej historii.

Cóż mogę więcej dodać?

Kamil Świątkowski

Wydawnictwo Jung-off-ska
ISBN: 978-83-62264-53-7 (z CD)
ISBN: 978-83-62264-52-0