Muszę szczerze przyznać, że po tej książce spodziewałem się zupełnie innych wrażeń, niż te, których doświadczyłem kończąc lekturę. Nastawiałem się na coś w rodzaju – popularnego ostatnio – kryminału historycznego, a tymczasem musiałem się zmierzyć z...
...powieścią o zabarwieniu zdecydowanie romantycznym z wyczuwalnym aromatem obłąkania. Trzeba przyznać, że tak podana historia zyskuje na atrakcyjności już od czasów Człowieka z La Manchy. Tym razem nie jest inaczej choć chronologiczny splot wydarzeń rzeczywistych i wyobrażonych potrafi niejednokrotnie zaskoczyć i spowodować niemały zamęt w myślach czytelnika. Najlepszym przykładem jest fragment, w którym Krzysztof Kolumb prosi o dostęp do telefonu, by mógł zadzwonić do królowej, która mogła potwierdzić jego tożsamość. Zaskakujące, prawda?
Czekając na Kolumba jest książką bardzo „filmową” w odbiorze – to znaczy, że podczas czytania można dość łatwo i dokładnie odwzorować sobie akcję z udziałem bohaterów/wybranych aktorów. Przez chwilę przeszło mi nawet przez myśl porównanie tej książki do filmu „Don Juan de Marco”, który traktował o podobnym przypadku szczęśliwego oderwania od rzeczywistości. W porównaniu tym jednak największym zgrzytem jest fakt, że Kolumb wydaje się śnić na jawie, ale jednocześnie świetnie odnajdować się we współczesności. Nie zmienia to faktu, że opowieści snute przez pensjonariusza Kolumba są barwne i sprawiają, że niejednokrotnie odpływa się razem z nim w drogę do Nowego Świata. A odpływał Kolumb dość często.
Napisałem we wstępie, że „musiałem się zmierzyć...” - pora więc trochę się potłumaczyć. Książkę czyta się bardzo lekko, ale trzeba mieć też do niej odpowiednie nastawienie. W moim przypadku mogło się zdarzyć tak, że oczekiwanie XV-wiecznego kryminału spowodowało trochę marginalne potraktowanie wątku romansowego – który jest tu mocno rozbudowany. Co ciekawe – i piszę to bez przekąsu – autor, który jest mężczyzną – opisuje niektóre aspekty codzienności w sposób wskazujący na to, iż starał się on intensywnie poznać kobiecy pubnkt widzenia. Czy mu się to udało? Powiem szczerze – nie mi oceniać.
W tym miejscu piszący te słowa uśmiecha się delikatnie, zdając sobie sprawę, że kobiecej natury prawdopodobnie nie da się poznać kobietą nie będąc.
Pozostaje jednak faktem, że kilka z takich opisów również stanowiło swego rodzaju „wyzwanie”.
Muszę całkiem szczerze przyznać, że – unikając niezręcznego terminu „kobieca literatura” - najchętniej zakwalifikowałbym Czekając na Kolumba do kategorii książek podróżnych, czyli takich, które w sposób najmniej inwazyjny pozwalają zabić czas. Dość istotne jest jednak, by nie traktować tego jak degradację. Do tej samej kategorii zamieściłbym również książki Dana Browna, a to chyba dobre towarzystwo, prawda?
Prozami
ISBN: 978-83-928657-9-7