Bruce Dickinson. Iron Maiden – Joe Shooman

Zawsze uważałem, że dobra książka zawsze potrafi przenieść czytelnika w inny świat – czy ten kompletnie „odjechany”, czy może ten bardziej przyziemny świat wspomnień i marzeń. Czasem dzieje się tak, dzięki pisarskim umiejętnościom autora, a czasem samego tematu. Biografia Dickinsona szczerze mnie zaskoczyła.

okładka książki

Zaskoczyła, bo przez cały czas lektury tej książki nie mogłem pozbyć się sprzed oczu widoku, który pamiętam jeszcze z podstawówki. To było właściwie jedno z najstarszych i najtrwalszych wspomnień związanych z samą szkołą. Na budynku sali gimnastycznej ktoś wymalował farbą olejną – pędzlem, bo o sprayu można było pomarzyć – właśnie te dwa słowa: Iron Maiden. Brzmiało to egzotycznie, używali tego starsi koledzy i fajnie wyglądało napisane długopisem na szarej okładce zeszytu. A to, że o samym zespole i jego twórczości dowiedziałem się dopiero kilka lat później, to już zupełnie inna bajka.

Kiedy już wydawało mi się, że to i owo o zespole i wokaliście wiem, przyszła pora na wyprowadzenie mnie z błędu. W takich chwilach zazwyczaj pojawiają się biografie. Joe Shooman i jego Bruce Dickinson. Iron Maiden zaczęli więc uzupełniać braki w mojej wiedzy. A ja wchłaniałem jak gąbka, ale... z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony była to zazdrość, że sam kiedyś też chciałbym komuś znajomemu i sławnemu tak życie opisać, a z drugiej – w wielu miejscach wydawało mi się, że opowieść jest mocno ugrzeczniona.

Kurcze... to przecież Iron Maiden, zespół, którego znak firmowy daleki był od ugrzecznienia. Czy którykolwiek z metalowych frontmenów hołdował kiedyś zasadzie innej niż „sex, drugs and rock'n'roll”? Porywanie młodzieży i stawanie się dla nich głosem pokolenia nie należy przecież do spokojnych profesji. Tymczasem w książce czytam o tym, że Dickinson pochorował się w toalecie z wrażenia, kiedy spotkał człowieka, którego darzył wielkim szacunkiem. O pilotowaniu boeingów już nie wspomnę.

Ale to nieprawda. Autor przedstawia wokalistę jako zdeterminowanego człowieka. To właściwie dzięki Dickinsonowi kolejne zespoły ruszały do przodu ze swoją działalnością, a on sam rozwijał się coraz bardziej. Po kolei docierał do każdego celu, który sobie zamierzył. Dotarł też do momentu, w którym zabiegało o niego kilka znanych zespołów. Zdecydował się na Iron Maiden.

Bruce Dickinson... to książka, którą czyta się z dużą przyjemnością i łatwością. Autor zdecydowanie przyłożył się do podjętego tematu, co samo w sobie może nie jest najbardziej zaskakujące – nie chcę nikomu ujmować talentu i rzetelności, ale dobrych i wnikliwych biografii przeczytałem już przynajmniej kilka. To co mi się najbardziej podobało, to że Shooman skupił się właśnie na tym, na czym mi zależało – na muzyce.

Kamil Świątkowski

Wydawnictwo Anakonda
ISBN: 978-83-63885-18-2