Dzikie karty – G.R.R. Martin

To moje drugie spotkanie z Martinem w dość krótkim czasie i muszę przyznać, że przebiegło ono w zdecydowanie innej atmosferze. Jednym z powodów z całą pewnością był temat. Zamiast szeroko pojętego średniowiecza w wymyślonej krainie, mamy poczciwą naszą Ziemię tuż po drugiej wojnie światowej – ale też jest fantastycznie.

okładka książki

Innym powodem była absolutna zmiana stylu. Po pierwsze był on kompletnie inny od tego, z którym miałem do czynienia w przypadku Rycerza... Trochę bardziej zagmatwany i różny pod kątem humoru – wywoływał zupełnie inne uczucia, choć wciąż potrafił wciągnąć – najczęściej aż do końca rozdziału. Bo potem zaczyna się zazwyczaj dziać coś dziwnego. Coś jakby autor za każdym razem rozpoczynał nowy wątek, wprowadzał nową postać i zmieniał sposób narracji. Wszystko pozostaje oczywiście w ramach głównej historii, ale chaos jaki się przez to wytwarza mógłby czytelnika pogubić. Mógł to być planowany zabieg, bo opisywane wydarzenia do spokojnych nie należą. Mamy tu do czynienia z wizytą obcych, którzy przywieźli ze sobą dość szczególnego wirusa. Powodował on zupełnie przypadkowe zmiany, które mogły wprawdzie zabić swoje ofiary, ale mogły także obdarzyć zarażonych niezwykłymi mocami – takimi zupełnie jak z komiksu.
Ale coś jeszcze się w tej książce nie zgadzało. Różnica stylów pomiędzy kolejnymi rozdziałami. Tajemnica wyjaśnia się, gdy zerkniemy w spis treści. Znajdziemy tam bardzo ciekawe nazwiska.

No dobrze – może tylko ja się dałem nabrać i nie zauważyłem tego wcześniej. Dzikie karty to nie tyle książka, co zbiór opowiadań – powiązanych ze sobą, a jakże – napisanych przez znanych autorów. George R.R. Martin czuwał nad całością.
Nie po raz pierwszy natrafiłem na podobny eksperyment i muszę przyznać, że jednak ma to znaczący wpływ na płynność lektury. Nie zawsze pozytywny, a w połączeniu z niemałą objętością całej książki (ponad 600 stron) możemy to uznać za wyzwanie.

A sama historia? Przypomina odrobinę stare dobre filmy science fiction – te same, które polegały przede wszystkim na wyobraźni widza, a nie na cyfrowych efektach specjalnych. Mamy tu również trochę przegadania, filmu noir, czy wreszcie elementy romansu i powieści obyczajowej. Nie wiem, czy książka porwie Was na cały weekend, czy może będzie zwodzić Was przez cały tydzień, ale jeśli weźmiemy pod uwagę, że noce jeszcze robią się dłuższe, to warto dać jej szansę.

Kamil Świątkowski

Wydawnictwo Zysk i S-ka
ISBN: 978-83-7785-312-2