Historia Pana B.

„Spal tę książkę!" Tak brzmią pierwsze słowa nowego Barkerowego tworu. Być może było to jedyne mądre zdanie w tej książce. Najwidoczniej autor sam zdaje sobie z tego zdaje sprawę, bo powtarza je wielokrotnie aż do znudzenia. Barker rzekomo przekomarza się z czytelnikiem, wplatając te słowa w usta demona, tytułowego Pana B. Demon jawi się być lepszym od całego świata, jaki go otacza, zaś autor w ten sposób chciałby skusić do przeczytania książki - działając na prostych, wręcz dziecinnych, zasadach psychologii i perswazji negatywnej.

okładka książki

Przyznam, że z początku książka zaskakuje formą demonicznego dziennika przemawiającego wprost do
czytelnika, a sztuczki psychologiczne zdają się przemyślane. Jednak dalsze strony zaczynają raczej zniechęcać, a analiza psychologiczna - odbiegać od czytelnika. Może trafia ona to do prostego amerykańskiego 17-latka, lecz ja już jestem na to za stary i wychowałem się w pięknym, ale ciężkim do życia kraju i nijak Barker nie przekonuje mnie do czytania dalej. To raczej pchany siłą obowiązkowości dobrnąłem zmęczony do ostatniej kartki.

Są jednak jaśniejsze strony utworu o mrocznych demonach pogrążonych w mrokach średniowiecza. Pomimo że książka mnie nie zachwyciła i uważam ją za mierną treściowo albo wręcz gorzej - za nijaką, to warto rzucić na nią okiem ze względu na wspomnianą już wyżej formę i potraktować raczej jako zabawę z czytelnikiem niż źródło smaku literackiego.

Wizualnie książka także prezentuje się wyjątkowo dobrze, należy pochwalić wydawcę i edytora. Okładka z daleka przypomina starodruk oprawiony w skórę, zaś kartki są z wyglądu celowo postarzane. Bardzo to ładne i nadające nastroju całej historii. Cóż z tego, skoro mimo typowych smaczków i barkerowej wcale udanej ohydy (nadal potrafi wzniecić kilkoma słowami niesmak), przedstawiona historia po prostu nie wciąga. To, co zaczęło razić niektórych fanów (czyli ponawiające się wątki homoerotyczne) tu także ma miejsce, choć w lżejszej formie (strasznie uczuciowe i porządne są te demony - wierzyć się nie chce, że aż tak platonicznie postrzegają miłość).

Z drugiej strony autor dość szybko - ustami demonicznego narratora - wyraża pogląd co do ohydy związków męsko-damskich i to po pierwszym „sparzeniu się" głównego bohatera. Kto miał być adresatem tej książki? Jacyś rozmiłowani w gejach amerykańscy nie-geje? Wszystko to wygląda jak wzajemne klepanie się po pupach. W dodatku Barker jest niekonsekwentny raz anty-kobiecy, a raz niewypowiedzianą miłość dwóch męskich demonów uważa za normalną, zakładając, że ludzie są dziwni. Czy to jakaś drwina?

Warstwa historyczna także jest uboga, a tło bardziej przypomina amerykańskie fantasy niż XV-wieczną Europę. Być może żądam zbyt wiele i nie sposób prosić Barkera o przygotowanie warsztatowe podobne do Sapkowskiego, ale mógł, choć trochę więcej się przygotować. Książka sprawia wrażenie pisanej na kolanie, na zamówienie i bez większej dbałości o szczegół. Opisywana w niej przemoc i akty bluźniercze sprawiają, że nie nadaje się ona dla młodego odbiorcy. Książka broni się tylko słowem, ale jest to w tym wypadku ozdobnik nieniosący żadnej treści. Zakończenie, na które składa się starcie sił światła i ciemności, jest ponadto bełkotliwe i o ile to ono właśnie mogłoby spowodować, iż czas nad książką nie byłby czasem straconym, nie czyni tego, pozostawiając mnie - jako czytelnika - rozczarowanym. Motyw małego skrzywdzonego demona, który jest lepszy niż ludzie, jak również motyw książki, która przemawia do czytelnika, nie są niczym nowym, przyznaję rzadkim, ale nie nowym. O wiele lepiej poczytać postmodernistycznego „Grendela” niż „Historię Pana B.”, którą w okrutny sposób nazwałbym „histeryjką”. Tylko dla prawdziwych fanów Barkera i ludzi, którzy chcą czasem spróbować innego stylu pisania. Wreszcie dla tych, którzy chcą mieć ciekawie wyglądającą książkę na półce.

Marcin Marchlewski

Prószyński i S-ka
ISBN: 978-83-7469-758-3




tę książkę dostaniesz również w Amazonka.pl , Merlin.pl