Marzenia… Któż ich nie ma? Czasem sięgają gwiazd, czasem są prozaiczne, a czasem… czasem wywracają świat do góry nogami. Przyznaję, że nie należę do osób konsekwentnych, ani stałych. Nie wiem, czy umiałabym wytrwać w dążeniu do jednego tylko celu. Chyba nie. W każdym razie jeszcze nigdy mi się nie udało aż tak skupić na czymś jednym. Tym bardziej więc podziwiam autorkę książki,...
...która zamarzyła w wieku dwunastu lat o samotnym rejsie dookoła świata. Zrealizowanie tego marzenia zajęło jej tylko cztery lata (a może: aż? W końcu to była ¼ jej życia). A nie było to łatwe. Nie miała pieniędzy, musiała przekonać rodziców, żeby wyrazili zgodę (przecież była niepełnoletnia) i stawić czoło oskarżeniom kierowanym w ich stronę (że wykorzystują biedne dziecko dla własnych korzyści). Musiała również poznać i przekonać do siebie mnóstwo ludzi (bez których – jak wielokrotnie podkreśla – podróż ta nigdy nie byłaby możliwa), nauczyć się wielu rzeczy w bardzo krótkim czasie (o których większość ludzi nie ma pojęcia – ilu z nas, dorosłych, umiałoby samodzielnie naprawić czajnik? Żeby nie wspomnieć o znacznie ważniejszych elementach wyposażenia jachtu…).
Podstawowym warunkiem, który musiał być spełniony, było zapewnienie dziewczynie maksymalnego bezpieczeństwa. Jessica miała na pokładzie wszelkie możliwe gadżety, o których żeglarzom sprzed lat nawet się nie śniło. Miała łączność satelitarną i Internet, alarmy i czujniki. Wydaje się, że było jej dzięki temu łatwiej – i pewnie było – ale gdyby nie miała umiejętności i doświadczenia urządzenia te nie byłyby jej specjalnie przydatne. Elektronika idzie na dno, tak samo, jak wszystko inne.
Z drugiej strony wcale mnie nie dziwi rejwach, jaki się podniósł, gdy w mediach wyjawiła swoje plany. Wielu ludzi uważało ten pomysł, nie tyle za przejaw odwagi dziewczyny, ile za akt nieodpowiedzialności jej rodziców. No cóż, trudno dyskutować z tymi poglądami. Niby rozumiem, że zostało zrobione, co było możliwe, żeby wyprawa się powiodła. Niby rozumiem też, że rodzice wspierając córkę pokazali jej w ten sposób, że jeśli chce może osiągnąć wszystko (czy nie o takich właśnie rodzicach marzyliśmy w wieku nastoletnim?) A jednak… Nie potrafię powiedzieć, co bym zrobiła, gdyby to moja córka zechciała samotnie opłynąć świat. Dlatego podczas lektury zastanawiałam się chwilami, czyja tytułowa odwaga była większa – dziewczyny czy jej rodziców?
Jessica z pewnością ma dar opowiadania. W końcu samotne dni na jachcie wydają się być wszystkie takie same. A jednak czyta się to z przyjemnością. Z książki – będącej wydaniem bloga z dodatkowymi, porejsowymi komentarzami – wyłania się obraz młodej, bardzo upartej, ale też sympatycznej osóbki, która ma własny pomysł na świat, ale i dostrzega innych ludzi.
I może to śmieszne, ale wzruszały mnie nie tyle opowieści o wywrotkach czy delfinach, ani nawet o gorszych dniach w trakcie rejsu, ale wzmianki o „pluszakowej załodze”. Bo to najwyraźniej pokazuje, że Jessica mimo tytułu kapitana, wybitnych umiejętności i samodzielności wciąż jest małą dziewczynką, która potrzebuje przytulanek. Taką samą jak miliony nastolatek.
No cóż, jedni w wieku 16 lat tuląc misia marzyli o legalnym wypadzie do kina na wieczorny seans, inni z pluszakami sami opływają świat…
Wydawnictwo Hachette
ISBN: 978-83-7575-771-2