Przełęcz złamanego serca - Alistair MacLean

Jedną z ciekawszych cech wyobraźni i jedną z bardziej dziecinnych jest tajemnica słowa. Odkąd pamiętam, zdarzają mi się chwile, kiedy, czytając książkę, zachwycam się jakimś wyrazem, zapominając na moment o treści i całej historii.

okładka książki

Pamiętam też, że taką chwilę zadumy wywoływał we mnie wyraz “przełęcz”. Wyraz, który kojarzył mi się z tajemnicą, z podróżą, z poznawaniem, z sowizdrzalstwem, a nawet z erotyką. Pełen geograficznej i uczuciowej egzotyki wyraz "przełęcz" kojarzył mi się również z Indianami i kowbojami oraz czymś, co musiało być w Ameryce, ponieważ wyraz ten do tej pory spotykałem tylko w westernach.

Oczywiście, kiedy byłem jeszcze dzieckiem, westerny występowały w telewizji dużo rzadziej niż bym sobie tego życzył. Na szczęście pozostawały jeszcze książki. Jednym z takich książkowych westernów była “Przełęcz złamanego serca” Alistaira MacLeana. W tej książce jest wszystko, czego małolat taki jak ja potrzebował do szczęścia: byli Indianie – tym razem w roli czarnych charakterów; byli kowboje – po obu stronach barykady; byli żołnierze, którzy ginęli niemal w dowolnych ilościach, no i był pociąg. Obok przełęczy to właśnie długie, transkontynentalne podróże – koniecznie z ryzykiem ataku czerwonoskórych - rozbudzały moją młodzieńczą wyobraźnię.

Nie pamiętam, jak szybko przeczytałem tę książkę. Nie zajęło mi to jednak dłużej niż dwa, może trzy dni. Pamiętam, że kupiłem ją na jakiejś osiedlowej wyprzedaży, za ciężko zarobione dobrym zachowaniem kieszonkowe pieniądze. Aura samodzielnych zakupów od obcych ludzi w oczach dziecięcej wyobraźni idealnie komponowała się z przygodowym charakterem książki. Za każdym przewróceniem strony oczekiwałem odkrycia cudzego sekretu, jakiejś wskazówki i wcale, ale wcale nie chciałem przestawać czytać.

Kilka dni temu w moje ręce trafiło nowe wydanie “Przełęczy złamanego serca”. Książnica wydała tę pozycję w serii książek kieszonkowych – naprawdę nie mogli lepiej trafić. Natychmiast zabrałem się za lekturę. Wspomagana kołysaniem autobusów, tramwajów, czy metra wyobraźnia szybko wróciła do czasów dziecięcych marzeń o coltach, kapeluszach i gwiazdach. Na nowo odnalazłem egzotykę słowa przełęcz, ale też zaginąłem w mistrzowsko opisanej intrydze. Choć wydawało mi się, że coś pamiętam z pierwszej przygody z tą książką, to każda następna jej strona zaskakiwała mnie i przynosiła niespodzianki.

MacLean nie jest Karolem Mayem i zazwyczaj nie umieszcza swoich bohaterów w realiach Dzikiego Zachodu. Ten chlubny wyjątek potwierdza wielką klasę tego pisarza.

Jeśli wyznacznikiem jakości książki miało by być tempo, w jakim się ją przeczytało, to dwa dni powinny coś znaczyć. Ja powiem jednak inaczej – jedynym powodem, dzięki któremu nie przejechałem swojego przystanku, mając “Przełęcz... “ za lekturę podróżną, jest fakt,że wysiadałem zawsze na końcowej pętli...

Kamil Świątkowski

ISBN 978-83-245-7610-4
wydawnictwo: Książnica