Co jakiś czas mam ochotę sięgnąć po dobry kryminał (zwłaszcza, jak świat wokół mi się naraża), więc naturalne jest, że wciąż wracam do Agathy. Uwielbiam opisywaną przez nią atmosferę małych angielskich miasteczek, a szczególnie podziwiam pewną starszą panią, która zna odpowiedzi na wszystkie zadane i niezadane pytania.
Tym razem jednak bohaterem jest Hercules Poirot, a akcja rozgrywa się na terenie wykopalisk na Bliskim Wschodzie; nie dość na tym: w książce występuje nietypowy narrator: pielęgniarka. Mimo to, jak zwykle, tak zagadka jak i sposób narracji są najwyższej próby.
Znakomity archeolog wraz ze swoją ekipą (od lat niemal w tym samym składzie) zauważa dziwne chmury zbierające się nad ich wzajemnymi relacjami. Nigdy wcześniej nie było między nimi takiego napięcia, zatem większość obarcza winą osobę, która dołączyła do nich niedawno: piękną żonę profesora.
Na domiar złego Luiza utrzymuje, że dostaje listy z pogróżkami i że ktoś próbuje ją straszyć. Nikt z ekspedycji nie traktuje tego poważnie do czasu, gdy żona profesora zostaje znaleziona zamordowana w pokoju, do którego z całą pewnością nikt oprócz niej nie wchodził…
Nigdy nie potrafię przerwać lektury żadnej z książek Agathy. Czytając tę, jak i inne jej książki, wchodzi się całkowicie w wykreowany świat i traci z oczu realne otoczenie. Miałam wrażenie, że bez przerwy podążam obok siostry Leatheran, czuję piasek pod nogami, pali mnie egzotyczne słońce, słyszę dziwne odgłosy w magazynie wykopalisk, znajduję wraz
z Herculesem nowe nitki prowadzące do kłębka, bezskutecznie próbuję ratować kolejną ofiarę mordercy…
A mimo to rozwiązanie zagadki było dla mnie całkowitym zaskoczeniem. Też jak zwykle.