Księga dusz – Glenn Cooper

Korzystając z nielicznych tej wiosny promieni słońca, z wieeeelkim kubkiem kawy (żeby się za szybko nie skończyła) i siedząc na tarasie zagłębiłam się w drugiej części powieści o tajemnicy strefy 51 (o pierwszej części, noszącej tytuł „Biblioteka umarłych” było tutaj: Biblioteka umarłych)

okładka książki

Od opisywanych w pierwszej części wydarzeń minęło już trochę czasu. Will Piper, emerytowany agent FBI, z żoną Nancy i kilkumiesięcznym synem mieszka gdzieś w Nowym Jorku. Nancy nadal pracuje dla federalnych, a Will zajmuje się domem i dzieckiem. Jedyną jego rozrywką jest codzienne bieganie. Mogłoby się wydawać, że po latach burzliwego życia Will cieszy się zasłużonym spokojem i rodzinnym szczęściem.
Ale – jak zwykł powtarzać Terry Pratchett – lampart nigdy nie zmienia swoich szortów. Dlatego gdy pewnego dnia Piper dostrzega śledzących go ludzi w turystycznym samochodzie, beztrosko pozwala się wciągnąć w wir wydarzeń, w których już wkrótce narażając żonę i syna zaczyna odgrywać główną rolę.
Na licytacji w jednym z domów aukcyjnych w Londynie pojawia się książka rocznika 1527 – jedyna której brakuje w zbiorach tajemniczej biblioteki ukrytej w strefie 51. Zadaniem Willa, na prywatne zlecenie osoby związanej z tajemnicą, jest zdobycie tego tomu i rozwiązanie zagadki powstania księgozbioru zawierającego daty narodzin i śmierci wszystkich ludzi którzy przewinęli się, przewijają i przewiną w przyszłości przez nasz ziemski padół.
Ale zadanie nie jest łatwe ani bezpieczne – są ludzie, którzy posuną się do wszystkiego aby uchronić tajemnicę. Taka wiedza oznacza nieograniczone możliwości dla sprawujących władzę.
Podobnie jak w poprzedniej części, wydarzenia współczesne przeplatane są scenami z dalekiej przeszłości – bez tego trudno byłoby czytelnikowi cokolwiek wyjaśnić.
Akcja książki toczy się bardzo szybko – w naszym świecie nie ma już czasu na dłużyzny. Powieść również czyta się szybko i bardzo wciąga, chociaż… No dobrze, przyznam się – trochę się dziwiłam w trakcie lektury. Może to choroba zawodowa.
Bo po pierwsze – jak to możliwe, żeby tak ogromną bazę danych zmieścić na zwykłej, niewielkiej karcie pamięci którą można kupić w pierwszym lepszym sklepie i schować w przeciętnego formatu książce?
Po drugie, jak to możliwe żeby człowiek do niedawna korzystający z najnowocześniejszych zdobyczy techniki ścigając seryjnych morderców, po przejściu na emeryturę przy własnej akcji, jakby nie było – antyrządowej (acz tradycyjnie o polityce się nie wypowiem) tak długo beztrosko używał własnej karty kredytowej, nie mówiąc już o komórce?
Ale dobrze, dam spokój. Powiedzmy, że to licentia poetica.
A po trzecie – mam też wątpliwości co do epilogu – ale nie mogę powiedzieć jakie, bo bym zdradziła zakończenie. A tego nie zrobię, sami sobie sprawdźcie...

Agnieszka Kaniecka

Wydawnictwo Albatros
ISBN: 978-83-7659-708-9




tę książkę dostaniesz w Fabryka.pl" , Selkar.pl oraz