Przykominku - Kwestionariusz – Michał Gardowski

Imię i Nazwisko
Michał Gardowski, w zbiorach Wildsztaina nie figuruję. Wydałem jedynie w druku opowieści o wyimaginowanych postaciach.

Zawód
Pojęcie względne, do którego nie należy przywiązywać zbytniej wagi, jako że żadna praca nie hańbi. W moim wypadku byłem zbieraczem butelek w gruzach Wilna, izwoszczykiem, czyli woźnicą w sowieckim przytułku dla dzieci, w Polsce Ludowej drużynowym, ankieterem spisu narodowego, redaktorem naczelnym Polskiej Kroniki Filmowej, guru telewizji, szefem Centralnej Agencji Fotograficznej, sprzedawcą w sklepiku zoologicznym własnej żony, uparciuchem wciąż coś piszącym.

Pierwsze napisane słowa
W języku ojczystym „Ala ma kota.” W obcym, w okresie litewszczenia Wilna, w roku 1940, rzekłbym niecenzuralne, kałakutas, co wcale nie znaczy to, o czym myślicie. Po litewsku, to indor, którego nazwą, z racji ubioru, wilniuki ochrzcili litewską policję.

Pierwsza przeczytana książka
Z mojej perspektywy wiekowej odpowiedź wydaje się niemożliwa, chociaż inni twierdzą, że u starszych przypadłość niepamięci dotyczy raczej dnia wczorajszego. Zresztą nie to jest ważne, co się przeczytało jako pierwsze, lecz to, co jako pierwsze zapadło po przeczytaniu w pamięć. Na zawsze zapamiętałem małego, dzielnego Nemeczka z książki „Chłopcy z placu Broni”, ale nie była to pierwsza książka.

Pierwsza napisana książka
Nie da się ukryć, że zawsze ciągnęło mnie w kierunku historii, sensacji i ukochanego Wilna. Książeczka z serii „Żółtego tygrysa”: „Akcja poligon”, nakładzik pierwszy, bagatelka 212 tysięcy, w tym 500 egzemplarzy autorskich.- Chryste panie! – wykrzyknęła moja żona. − A gdzież my to w M 3 pomieścimy? A któż zna tylu ludzi, żeby im to rozdać? Za honorarium kupiliśmy enerdowski telewizor kolorowy marki Stadion.
I coś o tej książeczce. Może to zabrzmi trochę pompatycznie. Historia stosunków polsko-sowieckich najczęściej budzi w nas, Polakach, bolesne reminiscencje. Oszukano nas, sponiewierano, dręczono. Niech jednak ta prawda nie przysłoni nam faktu, że w zalewającym nas wówczas morzu niesprawiedliwości, znalazły się również perły najszlachetniejszej odmiany.
Należał do nich niewątpliwie kapitan Iwan Czernikow, bohater tej mojej książki. Takim jak on, Rosjanie mogą być wdzięczni za to, że nigdy do końca nie zostały spalone mosty porozumienia między naszymi narodami. Do powieści tej obecnie wracam, zamierzam ją napisać od nowa i wyłożyć w niej swoją wersje śmierci bohaterskiego radzieckiego kapitana Czernika. W tamtej książce, z przyczyn oczywistych, nie mogłem, mimo wyraźnych poszlak, postawić tezy, że zginął z rąk NKWD, bo odmówił wykonania rozkazu i nie wydał struktur polskiego podziemia, które umożliwiło mu działalność na głębokim zapleczu Niemców.

Mój najlepszy pomysł
Nie ma pomysłu najlepszego na książkę, wszystkie są najlepsze, bo inaczej by się jej nie pisało. Najlepszym pomysłem jest to, że znowu zacząłem pisać, nie uległem żadnej presji: rodziny, wiekowej, arogancji wszechpotężnych wydawnictw, własnym słabościom i lenistwu. Pisać, by czerpać z tego napęd i sens dalszego życia.

Gdzie piszę najczęściej
Nie jestem całkowicie przekonany do słuszności porzekadła: „Że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.” Może się to sprawdza u polityków, bo u piszących niekoniecznie. Gdyby tak było, to z racji tego, że przez lat ponad dziesięć na emeryturze, oglądałem świat przez pryzmat sprzedawcy gadów, gryzoni i rybek akwariowych w sklepiku zoologicznym własnej żony, w moich książkach pisałbym o papugach, czy śmierdzących fretkach.
A ja przeciwnie. Jeśli o zwierzakach, to tylko o psie. Uczyniłem ze sklepiku zoologicznego w piwnicy mego domu w Kobyłce, tajemne miejsce nieustannych przemyśleń. I to, a nie klient, się tylko liczyło.
Klientów wciąż ubywało. To, co piekliło innych sklepikarzy, mnie, łagodnie mówiąc, nerwów nie szarpało i do wysiłków marketingowych nie porywało. Coraz mniejsza zależność pióra od kasy sklepowej, wychodziła pióru na korzyść, kasie domowej, moim stosunkom rodzinnym, raczej nie. Nie łagodziła napięć na linii z rodziną, moja demonstracyjna przyjaźń z gwiżdżącym samcem papugi Nimfy, ani z głupawą świnką morska. Dziś, po plajcie sklepiku, piszę w warunkach luksusu. Z wilgotnej piwnicy przeniosłem się do ciepłego pokoju na piętrze. Miało to dobrotliwy wpływ na stan moich stawów, ale już nie koniecznie na kondycję twórczą.

Zaczynam pisać, gdy…
Mam w głowie poukładany scenariusz zamierzonego fragmentu książki, zebrane didaskalia, bo chcę by moje książki były realistyczne. Ale to nie jest reguła. Staram się pisać codziennie i traktuje to jako przyjemny trening mózgu i charakteru, jako powinność. Jak mi się znudzi praca nad jedną książką, to pracuję nad drugą. Czasem piszę rano jedną, a wieczorem druga. Jak mi wpadnie pomysł na opowiadanie albo na felieton, to odkładam wszystko i biorę się za nie. Robię przerwę na „odcedzenie” psa i by łyknąć świeżego powietrza. Sprzątam dom, podwórze lub piwnice. Robię drobne naprawy. Spędzam czas z żoną. Wierzę, że to bardziej pomaga w twórczości, niż bezczynne oczekiwanie na wenę. Nie uważam się za pisarza, lecz autora. Ale i autor to twór sam w sobie nieprzewidywalny, wylęgły wbrew regułom i wyobrażeniom. To nie zamierzenie, lecz przeznaczenie. Czarna skrzynka chłonąca wszystko. Skryba pisać „nie chce, lecz musi”, rzekłoby się słowami naszego byłego prezydenta. Bo proszę autorek i autorów, pisanie jest chorobą nierozpoznaną, przewlekłą, na którą, jak w wypadku reumatyzmu, jest jedyny sposób, polubić i dużo ćwiczyć. Po ukończeniu książki, zaglądam do niej po miesiącu.

Gdy zaczynam pisać to…
Nie zaobserwowałem żadnych zjawisk nadprzyrodzonych towarzyszących temu wydarzeniu. Dzień, jak co dzień.

W szufladzie czeka pomysł na...
Śmiały scenariusz filmu erotycznego. Napisałem powieść, jest w ebooku pt. „Erotyczny Pamiętnik Masażysty”. Zauważyła go jedna pani reżyser i robi z tego scenariusz. Jestem go bardzo ciekaw, bo dla mnie jest czarną magią, jak w filmie pokazać relacje damsko-męskie, unikając zarzutu pornografii. Pani reżyser napisała mi: „Świetnie! Przygotuję wstępną propozycję scenariusza, jeżeli uzna Pan to za dobry pomysł rozwiniemy temat. A pomysł śmiały, fakt, ale niezwykle w moim guście, bardzo długo szukałam czegoś, co mnie tak przyciągnie, oczywiście, film ogranicza wiele w scenach erotycznych - nie można sobie pozwolić na dosłowność, ale za to przy lekkim zawoalowaniu pewnych sytuacji pobudzić wyobraźnię widza. Pociąga mnie w tej historii dodatkowo to, jak bardzo różni się od wyrzygiwanych (przepraszam) ostatnio komedii, romantycznych i dramatów” – Małgorzata.
Pokażcie mi takiego autora, któremu by się taka propozycja nie spodobała.

Uwielbiam książki, które…
Nie lubię eufemizmów typu uwielbiam. Treść książek mnie wciąga, interesuje, każe myśleć, zaskakuje, przytłacza lub dodaje chęci do życia. Uwielbiam to ja jedynie swego psa i spać.

Nie cierpię książek, które…
Nie toleruję również skrajności, bo przeczą zdrowemu rozsądkowi. Wolę sine ira et studio, bez gniewu i zawziętości. Nie chciałbym usłyszeć opinii o swojej twórczości, że ją ktoś nie cierpi, gdy tak naprawdę, ona mu po prostu nie leży w myśl powiedzenia: De gustibus non est dysputandum. Wolę stwierdzenia, że nie czytam, nudzi mnie, na przykład, tak zwana literatura kobieca, czy nie pociąga fantastyka naukowa.

Książka do której wracam
Nie jest ze mną aż tak źle, żebym musiał wracaj tylko do tej jednej książki. W tej dziedzinie jestem zdecydowanym poligamistą. Podziwiam twórczością wielu pisarzy, których nie wymienię, przez szacunek do nich, ponieważ każda kolejność ich nazwisk lub dzieł, była by próbą gradacji, do której nie czuje się powołanym. Ostatnio przeczytałem „Pióropusz”, znakomita książkę w klimacie gombrowiczowskim Mariana Pilota. Polecam.

Gdzie czytam najczęściej
Kiedyś w pociągu, jadąc na delegację, w bibliotece od wielkiego dzwonu, dziś w komforcie i spokoju, w domu, trochę ebooków, dzięki komputerowi.

Moja największa niespodzianka po wydaniu książki
Zastanawiałem się „kurcze, o co w pytaniu biega?”. Czy jestem już taki niekumaty? O jakiej niespodziance mowa? I w końcu wymyśliłem. Przecież największą niespodzianką jest sam fakt ukazania się książki. Wystarczy przeczytać w internecie o wtórnym analfabetyzmie rodaków i o bezduszności i komercyjnym zaślepieniu wydawców, z jakim muszą się borykać cenni skądinąd autorzy. Zbyt ma zachodni, okrzyczany chłam, najlepiej amerykański. Więc, gdy i mi ją wydali i przysłali, przewertowałem, przenicowałem jak hit roku, okładkę pierwsza i ostatnią, od A do Z, nazwisko korektora, projektodawcy okładki, redaktora odpowiedzialnego, obejrzałem logo wydawnictwa i po raz dziesiąty własne nazwisko i profil. Nie podejrzewałem się o tak wielkie zainteresowanie wyglądem zewnętrznym książki. Nie łudźmy się, w każdym z nas coś jest z narcyza.

Moje największe marzenie jako autora
Żebym zdobył uznanie czytelników. Niezbyt odkrywcze, ale zrozumiałe. To na pewno. Ale mam jeszcze silniejsze marzenie. By mi nigdy nie zabrakło pomysłów twórczych, do końca.

Moje największe rozczarowanie
Rozczarowanie to najczęściej skutek wysokiego mniemania o sobie. Nie mogę jakoś siebie wykrzesać z pamięci, czegoś na miarę apokalipsy. U mnie to raczej uczucie zawodu. Ale potrafię sobie w takim wypadku ulżyć. Oto jak. Ktoś mi wiele zawdzięczał. Z własnej woli, zapragnął wydać w swoim wydawnictwie dwie moje książki. Zachwycał się nimi. Minęło pół roku i nic. W końcu przyszedł mail: „Kłopoty rodzinne, córka spadła z estrady…Ale oczywiście, lada moment… Trele morele…” I znowu pół roku cisza. Czułem się zawiedziony. Napisałem maila, oto jego fragmenty:
„Proszę uprzejmie o odpowiedź na niedyskretne pytanie: czy moja książka zostanie wydana w serii czarnego jabłuszka jeszcze za mojego życia?

Tyle z dziedziny uprzejmości.

Co tym razem Pani Izo spadło z hukiem ze sceny łamiąc sobie ręce i nogi i obciążyło Panią kłopotami, aż tak wielkimi, że nie spieszy pani do mnie tym razem z wyjaśnieniami przyczyn tak długiego milczenia? Czy spadła może resztka osobistej przyzwoitości, godności i szacunku wobec samej siebie?
Od początku bawiła mnie Pani udawaną bezinteresownością wobec mojej córki i mnie, a przecież chodziło po prostu o kasę za bzdurny i nikomu na prawdę nie potrzebny album, którego sponsorowania podjęła się naiwnie z ramienia konsorcjum Maja. Nie tylko uwikłała ją Pani w ten bezsensowny pomysł, lecz również nie wywiązała się z jego realizacji w ustalonym terminie.
To był z Pani strony właściwy powód zachwytu i propozycji wydania przez Pani enigmatyczne wydawnictwo jednej z moich dwóch książek, z której żadnej, jak domniemam, Pani nie przeczytała. Córki dziś w kraju nie ma, więc usunięta została prawdziwa przyczyna, dla której obdarowywała mnie Pani w mailach żenującymi komplementami i obsypywała „serdecznościami.”
Moje książki zaś, bez pani protekcji, są już na rynku i nie cuchną żadnym czarnym, zgniłym jabłuszkiem.
Wierzę, że po lekturze tej laurki, jak po rycynie, przegoni panią, co nie co. Zechce pani zatrzeć szybko ślady maila w komputerze, bo nuż się dorwie do paru słów prawdy rodzinka albo wnuczek, i mit o wielkoduszności babci pryśnie.
Maila z komputera da się wymazać, trudniej będzie z zafajdaną pamięcią”.
Rzecz prosta ani tego, ani paru innych podobnych maili nie wysłałem. Taki mam sposób, by czasem ulżyć sobie.

Spotkanie z czytelnikami to…
Dość ryzykowny sposób na promocję książki. Myślę sobie, że książka czasem lepiej promuje się sama, bo jeden drugiemu coś powie i wieści się rozchodzą. Ludzie czytają czasem recenzje. Autor kojarzony jest zazwyczaj z dobrotliwym siwym dżentelmenem z psem, lub młodym, pewnym siebie, gniewnym. A jak zobaczą faceta niepozornego, małomównego i nieśmiałego, lub facetkę grubą, energiczną i pewna siebie, to biada dla książki, stracą do niej estymę.

Pisanie to dla mnie…
Nie będę prawił komunałów, w stylu służenia szlachetnej sprawie, ani zbawiania świata, czy wzbogacania dorobku kulturalnego. Nawet bliższa prawdy rola zabawiacza nie jest moim celem. Jestem zdeklarowanym egoistą w każdym calu. Dla mnie to jest po prostu jeden ze sposobów na własne życie, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jest w moim wieku probierzem witalności.

Piszę dla…
Piszę głównie ze względu na siebie, a to, co piszę, kieruje do tych, co jeszcze czytają. Nie trzymam się żadnych tematów na stałe. Jako tematy pisarskie, czepiają się mnie miłość, erotyka, sensacja, a nawet patriotyzm. Sadzę, że jest to nadzienie przeciętnego rodaka, a ja nim jestem. Mam już na podorędziu parę dzieł, z których ktoś mi od czasu do czasu naiwnie coś wydaje.