Muszę przyznać, że Lonniedyn to dziwna książka. Była dziwna już w zamierzeniu autorskim i to się świetnie sprawdziło. Nie powinno to dziwić. W podziękowaniach i inspiracjach odnajdujemy między innymi Neila Gaimana.
Odwołania do Nigdziebądź są akurat bardzo czytelne. Może to tylko magia Londynu – ale w obu książkach równie łatwo przychodzi uwierzyć w istnienie drugiej warstwy miasta. Strafy, do której trafiają wszyscy zapomnieni, niechciani lub nieprzydatni. Do Lonniedynu trafiają również porzucone i zbędne przedmioty, które dość szybko zaczynają na nowo żyć nowym życiem. Czasem wręcz dosłownie.
Jednakże ustalenie, które z dwóch miast było pierwsze już nie jest aż takie łatwe. Nawet biorąc pod uwagę, że zarówno nazwa jak i surowce Lonniedynu biorą się z jego „zwyczajnego” odpowiednika to i tak mnóstwo rozwiązań i pomysłów, tak praktycznych jak gigantyczny młyn wodny, przedostało się przez granicę właśnie w drugim kierunku.
W samym niemieście wszystko obowiązkowo musi stać na głowie. Oczywiście w metaforycznym sensie. Nie zmienia to jednak faktu, że praktycznie każdy drobny szczegół ma swoją własną nazwę.
To było punktem wyjścia do stworzenia całej masy neologizmów i stworków słownych, które miały oddać dziwaczność tej niemiejscowości. Założę się, że był to również niezły ubaw dla tłumacza – który musiał wykonać podobną robotę przekładając nazwy na język polski. A trzeba przyznać, że nowe słowa pojawiają się niemal na każdym kroku. Jest to niewątpliwy urok tej książki.
W płaszczyźnie bohaterów Lonniedyn jest jednak, w stosunku do utworu Gaimana znacznie złagodzony. Owszem są czarne charaktery, są brutalne bijatyki z wykorzystaniem wielu ostrych i tępych nieprzedmiotów, giną współbohaterowie oraz postronni, ale jednak coś jest nie tak...
Umieszczenie dwóch nastoletnich dziewcząt w roli głównych postaci może jednak sprawić, że książka zostanie odebrana jako młodzieżowy ekothriller. To może być najsłabszy punkt tej historii. Z drugiej jednak strony – od czego jest wyobraźnia – nie jest to pierwsza opowieść o bardzo młodych wojownikach, czy podróżnikach i zazwyczaj udawało im się przyciągnąć uwagę czytelnika. Lonniedyn czyta się bardzo szybko, co sugeruje, że również w tym wypadku bohaterowie dadzą sobie radę i wzbudzą słuszne zainteresowanie.
Jest to tym bardziej prawdopodobne, że tak, jak w większości podobnych historii, również i ta niesie ze sobą niemały ładunek zaskakujących i czasem przezabawnych obserwacji społecznych poczynionych raczej w tym mniej absurdalnym mieście. Niesamowitości tego drugiego zaś pozwalają tylko jeszcze bardziej je podkreślić i, jeśli trzeba, napiętnować.
Najogólniej jednak muszę przyznać, że Lonniedyn to bardzo przyjemna lektura - w sam raz na zaśnieżone, niedzielne przedpołudnie.
Wydawnictwo MAG
ISBN: 978-83-7480-089-1