Stara prawda jest bezwzględna. W czasie deszczu dzieci się nudzą. No dobrze – jeśli mogą wyjść na dwór i poskakać w kałużach (sam za tym tęsknię), to się nie nudzą. Jeśli jednak są (z różnych powodów) zmuszone do siedzenia w domu, to się nudzą i Chochliki nie odbiegają w tym sensie od normy. Na szczęście jakiś czas temu w Redakcji zawitała paczka od Granny, a w niej...
Instrukcja i zasady
Imionki to bez cienia wątpliwości gra rodzinna i co więcej – między pokoleniowa. Warto o tym powiedzieć już na początku i pamiętać, że gra z młodszym przeciwnikiem wcale nie musi oznaczać, że będzie Wam łatwiej.
Mamy tu do czynienia z grą – w pewnym sensie – karcianą. Do dyspozycji mamy talię zawierającą kilka rodzajów potworów. Naszym zadaniem jest odkrywanie kolejnych postaci i nadawanie im imion. Jednak kiedy któreś monstrum pojawi się ponownie, rozgrywka nabiera tempa. Gracze muszą przypomnieć sobie, jakie imię zostało mu nadane i głośno je powiedzieć. Ten z nich, który zrobi to pierwszy zbiera wszystkie odsłonięte karty ze stołu. Tu naprawdę potrafi się zrobić gorąco. Wygrywa oczywiście ta osoba, która na koniec dysponuje największą armią potworów.
Wiek, liczba graczy i czas gry.
To teraz garść potwornickich danych liczbowych.
Wiek – ustalony przez wydawcę na 599 – wydaje się w porządku. Jakkolwiek zupełnie szczerze przyznajemy, że Młodszy Chochlik Redackyjny miał w momencie pierwszej rozgrywki mniej niż 5 lat i – jak to się dzisiaj mówi – w nadawanie imion „wymiatał”. Nie byliśmy też w stanie znaleźć przedstawiciela dysponującego górną granicą, ale myślimy, że przy zachowaniu odpowiednich różnic wiekowych oraz kilkoma „stopniami pośrednimi” spokojnie możemy się i do tej liczby przychylić.
Liczba graczy. Wydawca ustalił ją na 2-6. Nic ująć, może trochę dodać – ale wtedy całkiem uczciwie się głośniej i weselej.
A czas? Być może po raz pierwszy w historii przykominkowych recenzji ujmiemy to w ten sposób, ale… kto by się przejmował czasem. Nawet jeśli któryś z dorosłych graczy zauważył jego bieg, to dla Chochlików ciągle było „za krótko”.
Opakowanie, gra i ogólne wrażenie
Najpierw opakowanie. Gra zamknięta jest w niewielkim (ale nie małym) pudełku, które i tak wydaje się nieco za duże na swoją zawartość. W końcu gra składa się tylko z talii kart i instrukcji. Jednak zawsze w takich przypadkach rozważamy jeszcze opcję podróżną (oraz pojemnościową, gdy na półce zaczyna się robić tłoczno), a ww tym wypadku spokojnie możemy dopakować jeszcze kilka drobiazgów do środka i na przykład wybrać się na rodzinną wycieczkę.
Atmosfera rozgrywki potrafi być bardzo gorąca – i w dużym stopniu jest to zasługa młodszych graczy. Po raz kolejny podkreślamy międzypokoleniowość tej gry. Podczas kolejnych rozgrywek odnieśliśmy wrażenie, że w przypadku gry nieco starszych graczy być może potrzebne by były dodatkowe zasady lub ustalenia, być może nawet okoliczności (i nie chodzi tu o alkohol). Gra z młodszym przeciwnikiem często stawia przed dorosłym zupełnie nowe wyzwania w kategoriach językowych i w biegłości wyobraźni i tempa. Imionki całkiem nieźle wpływają na „zmysł” współzawodnictwa. W przypadku Chochlików być może nawet aż za bardzo. Gracze muszą wykazać się inwencją przy wymyślaniu nazw dla monstrów i skupić się na zapamiętywaniu już tych nadanych. Bardzo ciekawa jest też warstwa plastyczna. Karty nie są niepotrzebnie przepełnione detalami, a same potwory spełniają swoją potworną rolę, jednocześnie budząc nutkę sympatii.
W sam raz na wyjazdy i krótkie przerwy w deszczowe popołudnia.
Grę do recenzji dostarczyła nam Granna