Pierwsza myśl związana z tą płytą brzmiała „święta w dwóch aktach. I tu należy się kilka słów wyjaśnienia. Płyta dotarła do mnie jeszcze przed Gwiazdką i urozmaicała przykominkowy nastrój na przemian z tradycyjną grudniową playlistą. A dlaczego „w dwóch aktach”...?
Muszę szczerze przyznać, że podział zaproponowany na płycie, na liście utworów, nie jest dla mnie do końca jasny. Niemniej jednak bardzo przyjemnie udało mi się go zaadoptować do świątecznych warunków czytelniczych. Akt pierwszy to szeroko pojęte przygotowania do przychoinkowej kolacji ze wszystkimi atrakcjami – zwłaszcza część kulinarna. Akt drugi – to wylegiwanie z najedzonym brzuchem i książką – świeżo znalezioną pod choinką. I naprawdę nie wiem, który z tych dwóch był przyjemniejszy.
One night... to koncert, na którym Boccelli wykonywał przede wszystkim „szlagiery”. I właśnie takie utwory znalazły się na płycie. Pierwszą obserwacją było oczywiście stwierdzenie, że przy muzyce śpiewanej czyta się troszeczkę trudniej. Z czasem jednak można się było i do tego przyzwyczaić, byle tylko umiejętnie „przesunąć” dźwięk w tło i skupić się na lekturze. Ave Maria, Nessun Dorma, czy Time to say goodbye szczególnie łatwo dały się oswoić. Melodyjne i spokojne utwory z nieagresywną linią śpiewu świetnie się przydały podczas lektury. Tym razem wybór padł na 1001 bitew, które zmieniły historię świata, a której już wkrótce napiszę. Świetnie sprawdzał się tu również utwór Amazing grace co chyba już nie jest takim wielkim zaskoczeniem.
Inne utwory, takie jak: Vivino a Te S'Acqueta, Libiamo Ne' Lieti Calci, czy Funiculi Funicula od razu przywodziły na myśl, publikowane już u nas książki Sławomira Kopra. Świetnie oddawały atmosferę uroczystych balów i rautów, które stanowiły podstawę niektórych z opowiadań zawartych w książkach polskiego autora. W tej kategorii obroni się również, pierwsza na płycie, La donna è mobile.
Jak łatwo zauważyć w powyższych paragrafach – tę płytę najchętniej rozdzieliłbym na dwie, może trzy playlisty, i przypisał je do różnych książek – głównie dlatego, że jako zbiór tzw. „highlightów”, jest dość nierówna w nastroju (chyba, że za nastrój przyjmiemy ogólną radość ze słuchania wersji koncertowych), ale za to stała w jakości. Jestem przekonany, że gdybym tylko miał więcej czasu w okolicach gwiazdki, by poświęcić go na dokładną analizę literacką obu aktów, mógłbym Wam zaproponować więcej książek ze swojej półki, ale... jakby to ująć... pierniczki same się nie mogły upiec.
Z tym – nieco spóźnionym – gwiazdkowym akcentem, zachęcam do sięgania po muzykę do słuchania – również po Boccelliego.
Przy tej płycie najmilej czytać:
1001 bitew
Polskie piekiełko