Poczytny antropolog to dobry gawędziarz. Nieżyjący już amerykański profesor z pewnością był gawędziarzem, ba, może nawet - gadułą. Jednak, co trzeba mu przyznać, wszystkie poboczne dykteryjki, o których wspomina niejako przy okazji, są mocno związane z meritum badanego zagadnienia. Widać, iż ten cykl esejów został zaplanowany jako spójna całość, w której autor jasno doprowadza na końcu każdego rozdziału do konkluzji, przechodząc naturalnie w kolejne zagadnienie i nie tracąc nawet na moment tempa opowieści.
Książka to wznowienie znanego i polecanego tytułu zbierającego podstawową wiedzę na temat trzech największych i najbardziej znanych cywilizacji z basenu Morza Śródziemnego – Egiptu, Grecji i Rzymu.
Tajemnice i sekrety sprzedają się świetnie. Po sukcesie Kodu da Vinci jak grzyby po deszczu zaczęły się pojawiać sekrety innych malarzy i osobistości. Wcześniej podobnie było z Imieniem róży. Fala ruszyła zarówno w dziedzinie książek jak i filmów. Otoczka gniewu Watykanu jest przy tym wszystkim genialnym katalizatorem.
No ale wszystkie te historie są nieprawdziwe, prawda?
Słowem komentarza - do poniższego opisu - osoby piszące do przykominku.com są historykami lub historykami sztuki - stąd też pewne odchylenia w stronę fantastyki, obrazu i beletrystyki historycznej, które czasem możecie tu zauważyć. Nie da się jednak uniknąć sytuacji, kiedy sami dokonamy nienajszczęśliwszego wyboru przy proponowaniu tytułów. Poniższa recenzja jest pierwszą tego typu treścią zamieszczoną przykominku. Wniosek, do jakiego doszliśmy, iż tym razem jednak nie jesteśmy grupą docelową tego tytułu, nie musi być taki sam dla Was.
Zapraszam do poniższej lektury,
Kamil Świątkowski
Malafrena to moje pierwsze zetknięcie z twórczością Ursuli Le Guin. Wcześniej niewiele też miałem do czynienia z kobietami piszącymi fantasy. Robin Hobb napisała kilka serii o przygodach Zabójcy i Błazna i muszę przyznać, że dość ciężko było mi się przestawić na jej tryb pierwszoosobowej narracji. Malafrena Ursula Le Guin zaskoczyła mnie czymś zupełnie innym.
Każdy chce być boskim Dalim.
Nikt się do tego nie przyzna, a wielu powie,że właśnie nie chce. Geniusz autopromocji, prowokator, artysta w życiu zawodowym i prywatnym – to tylko nieliczne z epitetów, które Dalemu można przypisać bez żadnych wątpliwośći. Wiedział dokładnie, co o nim mówili ludzie, bo sam te opinie produkował, co nie zmienia faktu, że wciąż te opinie czytał z odrobiną narcystycznego zadowolenia. Jak dobry marketingowiec sprawdzający efekty właśnie przeprowadzonej kampanii.
Jedną z ciekawszych cech wyobraźni i jedną z bardziej dziecinnych jest tajemnica słowa. Odkąd pamiętam, zdarzają mi się chwile, kiedy, czytając książkę, zachwycam się jakimś wyrazem, zapominając na moment o treści i całej historii.
Dlaczego czytam Gibsona? Bo jest znany ze stworzenia przynajmniej dwóch gatunków literackich. Dla wielu jest guru, który tworzy słowne amalgamaty, alternatywne metafory, kreśli obrazy neonu, rdzy, szkła i stali. Ma swój charakterystyczny, niepowtarzalny styl. Miesza udanie kulturę popularną z historyczną nostalgią i sztuką nowoczesnego miasta. W jeden organizm łączy niemal elektroniczny zapis ludzkiej, racjonalnej myśli i duchowości religijnej wywołanej stanami podświadomości bądź ciężkimi niczym żeliwo „dragami”. Tak, tak, tak, dlatego też, ale zwłaszcza dlatego, że jego twórczość jest dokończeniem, przeplatającej się jak heliksa DNA, sinusoidy literackiej, będąc ostatecznie skrzyżowaniem neoromantyków (neuroromantyków) z pozytywistami (czasem raczej negatywistami).