Kiedy siadam do lektury kolejnej biografii zawsze muszę odgonić parę myśli. Odkąd pamiętam towarzyszą mi one w takich sytuacjach. Pierwsza zawsze dotyczy zazdrości – wobec autora, że miał szczęście i wiedzę, by pisać o danej postaci; oraz wobec samego bohatera – czy przypadkiem nie zazdroszczę mu jego sławy i doświadczenia. Potem przychodzi ta myśl, że ja się przecież tak normalnie nazywam... kim mógłbym być... przecież nie Iggim Popem...
Jeśli jesteście dorośli, tak się czujecie i tej wersji będziecie bronić za wszelką cenę, to istnieje ryzyko, że uznacie tę książkę za nieco infantylną – na tyle, by jej mądrości potraktować z przymrużeniem oka. Jeśli czytacie ją jako ludzie młodzi duchem i ciałem, prawdopodobnie będziecie zdziwieni, dlaczego dorośli nie są w stanie pojąć i zastosować tak jasno wyłożonych zasad.
Nie da się nie zauważyć, że na przykominku obrodziło nam ostatnio w biografie – solistów i zespołów. Dziś nie będzie inaczej i nie będzie to ostatni tytuł z tego cyklu. Ale za to będzie bardzo purpurowo. I nie zawsze jednoznacznie...