Tym razem świeżo upieczony sierżant Sharpe, udając się za potrzebą na stronę cudem przeżywa masakrę. Załoga brytyjskiego fortu w Chasalgaon zostaje wycięta w pień, a Sharpe jest jedynym, który przeżył i widział twarz zdradzieckiego dowódcy. Można rzec, iż niektórym tyle przygód wystarcza na całe życie ale nie jemu, skądże!
Wraz ze starzejącym się szkockim pułkownikiem wywiadu McCandless’em ruszają w pogoń przez tajemnicze spalone słońcem Indie za ambitnym i niezwykle inteligentnym, porucznikiem Williamem Dodd’em. Bohater jakim jest młody Sharpe musi mieć bowiem godnego przeciwnika, nawet jeśli tamten okaże się w rzeczywistości żądną władzy i poklasku szumowiną.
Młody Richard Sharpe i emerytowany pułkownik McCandless udają się z misją szpiegowsko - dyplomatyczną do wrogich sił hinduskich dowodzonych przez generała Anthon’ego Pohlmana – człowieka który ze zwykłego sierżanta własną wytrwałością i uporem stał się najbogatszym białym mężczyzną w Indiach, a do tego nadal pozostał tym samym pogodnym prostodusznym człowiekiem szanowanym przez żołnierzy.
Richard przeżywa chwile zwątpienia w możliwość awansu w armii królewskiej, zaś szkocki pułkownik zmaga się z poczuciem odrzucenia i niedoceniania jego autorytetu. Czy dadzą się skusić i przejść na stronę Pohlmana? Tego wam nie powiem, dodam jednak że jak zwykle będzie sporo pojedynków, angielskiej flegmy, zdradzieckich ciosów w plecy i bitewnego zgiełku podczas zdobywania murów a sam Arthur Wellesley książę Wellington znajdzie się w nielichych opałach. Pojawi się ponadto jak zawsze piękna niewiasta, szalony sierżant Hakeswill i mnóstwo przykładów wojennego męstwa i brawury oraz odrobina ciętego czarnego humoru.
Ten tom przygód dzielnego wojaka sprawia jednak, z resztą słusznie, wrażenie trochę rozwlekle napisanego prologu do tomu następnego w którym wszystkie intrygi powinny się rozwiązać, rozpoczęte misje zakończyć, a rzucone słowa nie być tylko głosami powiewającymi na wietrze. Sharpe w tym tomie sprawia też czasami wrażenie rzucanej przez autora marionetki w środek wydarzeń w których prym wiodą osoby od niego bardziej istotne. Oczywiście rolą żołnierza jest służyć i podążać za dowódcą, ale być może ironicznie rozterki duchowe Richarda co do jego miejsca w szeregu łączą się z oczekiwaniami czytelnika co do wyrwania bohatera z tego szeregu.
Jak zwykle Bernard Cornwell, pisząc Triumf, bardzo starannie przygotował się w warstwie historycznej. Jak w każdym tomie, wziął na warsztat jedną wojskową specjalizację o której przytacza kilka anegdot. Tym razem „koziołkiem ofiarnym” autora stałą się właśnie kawaleria obu stron konfliktu.
Książka, jak zwykle, trzyma poziom i jest dobrą powieścią przygodową, ale nie bardzo dobrą. Cóż koń cztery nogi ma a nawet jakby się uśmiał to i tak się potknie. Akcja rozwija się troszkę za wolno, bohater ma za mało własnego udziału w powieści, i pewne wydarzenia wydają się kopiować pomysły z wcześniejszego tomu „Tygrys”. Niemniej, by dalej śledzić losy bohatera w kolejnych tomach, zapoznanie się z Tryumfem jest konieczne. Dodatkowo smaku dodaje jedna, ale za to bardzo ważna, scena związana z Wellingtonem.
Duża pochwała należy się wydawcom za zmianę wcześniejszego kieszonkowego wydania na wydanie z tzw. filmową okładką i dużą czcionką. Dodatkowo nie zauważyłem żadnych wpadek językowych a więc kulejącą korektę poprzednich wydań ktoś mocno pogonił ostrogami.
To tyle, słowo się rzekło kobyłka u …
Wydawnictwo Erica
ISBN: 978-83-62329-23-6
Przeczytaj również: