Sięgnąłem po Talię... i stwierdziłem – nie bez zaskoczenia – że uwielbiam takie książki. Pozwalają one niemal dotknąć historii, ale nie tylko takiej podręcznikowej... chodzi o tę, która otacza nas codziennie i krzyczy do nas z nazw ulic, z wierszy, czytanek, a czasem również z „wykształciuchowatych” odniesień prasowych publicystów...
Porucznik Sharpe maszeruje dalej wraz ze swoim oddziałem doborowych strzelców – krnąbrnych indywidualistów w zielonych mundurach. Zapodziany w górzystej Portugalii, z dala od swojej macierzystej jednostki smakuje trudów i brudów dowodzenia, choć zlecona misja, wydaje się jakimś żartem, nielicującym z charakterem walecznego Sharpe’a. A to tylko przedsmak piekła.
Czy każdy sekret powinien zostać odkryty, a osoba, która zaginęła powinna zostać odnaleziona?
Polski odpowiednik Richarda Sharpe – napisali i od razu zapaliło się żółte światło. Zawsze podchodzę ostrożnie do takich rekomendacji. Z drugiej strony... a co jeśli jednak mają rację? Gdzie zaczyna się podobieństwo, a gdzie kończy... czy będzie to coś więcej niż okolice czasowe? Tylko w jeden sposób mogłem się o tym przekonać. Siadłem więc do lektury.
Czy zdarzyło Wam się kiedyś wejść w wielką przygodę w samym jej środku – powiedzmy w czwartym tomie? Czy może unikacie takich sytuacji, by potem nie narzekać, że nie możecie się odnaleźć, bo wszystko, co ważne, zostało już powiedziane w pierwszych trzech tomach? Tak? A Gwiezdne Wojny oglądaliście?
Uwierzyłam! Uwierzyłam Inglotowi w każde słowo, a każdy wers jego nowej powieści wzięłam za realny. Pozwoliłam się prowadzić między gruzami zbombardowanego miasta patrząc jak w maju 1945 roku umiera niemieckie Breslau, a rodzi się polski Wrocław. Miasto to nie tylko kamienie, a przede wszystkim ludzie tworzący jego koloryt. W powojennej zawierusze okazuje się że siedem wieków historii nie wystarczyło by piastowska ziemia zamieszkana przez Niemców przestała być polską.
Z prawdziwie fantastyczną książką jest ten problem, że kiedy przewędrujemy już wszystkie Śródziemia, Avalony, Gardy, Stadty i Marchie... kiedy spełnimy już ostatnie misje... wtedy trzeba wrócić do domu – na ziemię, do własnych bloków i szarawych ulic.
Celem była pancerna skrzynia zdanie rozpoczynające książki wyjaśnia, o co toczy się gra, w której niechętnie bierze udział, awansowany z szeregów, porucznik Sharpe. Pełniący, w jego odczuciu, hańbiącą funkcję kompanijnego kwatermistrza 95. regimentu strzelców, zostaje poddany ciężkiej próbie. Po wyjątkowo ciężkiej potyczce z oddziałem francuskich kawalerzystów, brytyjscy strzelcy, zwani pogardliwie „zielonymi kurtkami”, zostają pozbawieni dowódców.
Może się to wydawać dziwne, że taka zagorzała pacyfistka jak ja sięgnęła po taką pozycję. No ale wszystkiego w życiu podobno trzeba spróbować, więc co mi szkodziło… A że przykominku.com objęło tę powieść patronatem, powodów znalazło się więcej.
Książka jest fabularyzowanym opisem (jak to określił mój konsultant od spraw historycznych – opisem w prostych żołnierskich słowach) wydarzeń związanych z walkami o wyspę Leros 12-16 listopada 1943r.