Są takie dni kiedy swą pradawną, samczą potrzebę łowów zaspokajam grzebaniem w śmietniskach literatury i składach wyprzedażowych książek, czyli tam, gdzie wegetują książki, którym niewiele zabrakło do wielkości, lub też nikt ich dawnego blasku nie chce już oglądać. Dłonie jakoś same sięgnęły po czarną, przedstawiającą w zasadzie nic, okładkę a oczy prześlizgnęły się po tytule.
Szczerze i autentycznie nie cierpię tej książki. I muszę to powiedzieć otwarcie inaczej chyba nigdy o niej nie napiszę... zabieram się do tej recenzji już po raz trzeci i nie wiem z której strony najlepiej ją ugryźć. Nie chodzi o to, że to zła książka jest – bo nie jest. To wszystko oczywiście przez Kaczmarskiego.
Remigiusz Mróz jest całkiem młodym człowiekiem. Nie da się ukryć, że wiek autora prawie zawsze „odbija” się w jego książkach. No i z Mrozem mam ten problem (a konkretniej przyjemność), że podczas lektury miałem wrażenie, jakbym czytał Fiedlera... albo przynajmniej oglądał „W starym kinie”.
Kobiety w życiu Mickiewicza to pierwsza książka, tego autora, z którą miałam przyjemność się zapoznać. Przyznaję bez wstydu, iż stała się ona moją wielką miłością od pierwszego przeczytania. Regularnie czytam kolejne wydawane przez autora pozycje i z niecierpliwością czekam na kolejne zapowiadane publikacje.
Osoby niezorientowane w historii drugiej wojny światowej z przyjemnością zapoznają się z realiami tamtych trudnych czasów, z kolei ci już obeznani w tym okresie będą się rozkoszować szczegółami i trafnymi spostrzeżeniami przedstawianymi przez autora. Nie sposób przejść obojętnie nad losami żołnierzy II Korpusu, czy polskich lotników, a szczegóły z życia generała Andersa, agentki brytyjskiego wywiadu Krystyny Skarbek, tajemniczego Józefa Retingera i innych bohaterów tamtych czasów okazują się być lekturą o wiele bardziej interesującą niż niejeden hoolywodzki scenariusz.
Jeśli chodzi o powieści historyczne to nie sięgam po nie zbyt często. A jeśli już mi się to zdarzy, to książki dotyczą okresów wojen światowych. Z tym większą więc ciekawością podeszłam do lektury książki Więzień.
No to jak to jest z tą całą nagością. Powinniśmy się jej wstydzić, czy może traktowac jako powód do dumy? Dlaczego zdejmowanie ubrania w sypialni, to „rozbieranie”, a na ulicy, to „obnażanie”. Co na to prawo...? Co na to moralność...? Autor postanowił przedstawić odrobine nagiej prawdy.
Muszę szczerze przyznać, że jest to jedno z największych zaskoczeń, jakie przydarzyły mi się w tym roku. Owszem – nie czytałem książek Magdaleny Kozak wcześniej, a wydawnictwo Bellona kojarzyło się bardziej z książkami stricte historycznymi niż z fantastyką, - ale to wszystko nie powinno usprawiedliwiać rezerwy z jaką podszedłem do Fioletu.