Końcówka pierwszego prawdziwie wiosennego tygodnia przebiegła nam zdecydowanie „pod nutką” i do tego w dobrym humorze. Nie zabrakło czasu na czytanie, ale i na rozrywkę o nieco innym charakterze.
Ta płyta, w krótkiej historii muzycznych recenzji przykominku, była chyba najtrudniejsza do oceny. Zadanie okazało się tym bardziej wymagające, że sami wybraliśmy ją z czystej ciekawości. A wybór książki...
Tytuł tego albumu od razu spowodował, że wyjrzałem przez okno, aby sprawdzić, jaka jest pogoda. Akurat padał śnieg i mocno wiało, wydawało się więc, że to nie pora na takie piosenki. Postanowiłem jednak zaryzykować – włączyłem pierwszą płytę i podszedłem do półki z książkami.
Kiedy przy kominku pojawia się kolejny album zawsze towarzyszy mu ten sam „problem”. Z jednej strony gorące wrażenia napędzają do napisania czegoś na „zaraz”. Z drugiej jednak brak większych ilości tekstu każe przemyśleć dokładnie własne słowa, by powiedzieć coś więcej niż „to trzeba zobaczyć”.
Przy kominku dopiero od niedawna polecamy Wam również płyty CD. Staramy się, by powiązać z każdą z nich jakąś książkę, którą warto przy niej poczytać. Pierwsze więc, od czego zaczynamy recenzję, to szperanie po półkach i polowanie na odpowiedni tytuł. Tym razem początek był co nieco inny.
Mój przyjaciel, od czasu do czasu, prowadzi gry fabularne. Zawsze wyszukuje wtedy jakąś muzykę, którą buduje nastrój historii, albo męczy swoich graczy. Przy kominku kontynuujemy eksperyment z czytaniem i muzyką. Tym razem pod „lupą” znalazło się bardzo wyjątkowe zestawienie.
Pierwsza myśl związana z tą płytą brzmiała „święta w dwóch aktach. I tu należy się kilka słów wyjaśnienia. Płyta dotarła do mnie jeszcze przed Gwiazdką i urozmaicała przykominkowy nastrój na przemian z tradycyjną grudniową playlistą. A dlaczego „w dwóch aktach”...?
Pierwsza myśl, jaka pojawiła się w mojej głowie na widok okładki tego albumu brzmiała: „oj popracowali tu marketingowcy. Ciachowaty model na pewno pomoże sięgnąć do słuchaczy z nieco szerszego wachlarza. Miałem tylko nadzieję, że – z całym szacunkiem dla Brytyjki – płyta Legacy nie będzie trąciła Vanessą Mae. Płyta wylądowała w czytniku...
Dawno dawno temu – mniej więcej wtedy, kiedy przykominku stawiało swoje pierwsze kroki – zastanawialiśmy się, czy mamy recenzować tylko książki, czy może „coś jeszcze”. Nie jest to żaden krok milowy, ale dziś postanowiłem podzielić się z Wami również zdaniem na temat muzyki.
Jest coś przyjemnie perwersyjnego w czytaniu cudzych listów. Chyba każdy – przynajmniej raz w życiu – walczył z pokusą przeczytania cudzego listu – bardziej lub mniej świadomie. Jest jeszcze gorzej (i na swój sposób cieplej), kiedy list należy do osoby, na której nam zależy. Czy uczucie to zanika, gdy czyta się te listy po latach?