Książki

warning: Creating default object from empty value in /home/users/chorosnet/public_html/pk2/modules/taxonomy/taxonomy.module on line 1388.

Piekło pocztowe - Terry Pratchett

W życiu trzeba umieć sobie znaleźć pasję. Z pasją jest dużo łatwiej – podniesie cię na duchu w chwili słabości, doda wiatru w żagle i pewności siebie właśnie wtedy, gdy będą najbardziej potrzebne. Mając za sobą pasję, bez najmniejszego wysiłku sprzedasz komuś pierścionek ze szkiełkiem jako bezcenną rodzinną pamiątkę. Czasem jednak potrzebny jest anioł.

Taki anioł, który pojawia się tylko raz i przedstawia życiową propozycję, której po prostu nie można odrzucić. Wtedy życie potrafi nabrać zupełnie nowych barw – nawet jeśli nie jest to twoje życie. Ale żeby od razu biec z tym na pocztę?

okładka książki

Zadanie Goblina - Jim C. Hines

Nawet płonący żywy trup ma swoje dobre strony.

Czasem człowiek nie ma wyjścia. Czasem weekend jest po prostu za daleko (13 piątek 22.30). Nie zawsze na spokojnie można usiąść w sobotę z książką i rozpocząć lekturę od samego rana. A czasem książka zaczęta wcześniej kończy się dramatycznie w trakcie trwania roboczego tygodnia.

Co wtedy? Nie pozostaje nic innego jak następną książkę zabrać ze sobą w drogę do pracy. W ten sposób z autobusu czynimy sobie czytelnię, droga do pracy drastycznie się skraca, a niechęć do pracy wzrasta wprost proporcjonalnie do stopnia ciekawości książki. Na to ostatnie nie bardzo można cokolwiek poradzić. Ale też i po co radzić – przecież nie odbierzemy sobie radości z lektury.

okładka książki

Czarujące obiekty latające

Muszę przyznać, że nie lubię książek kompilacyjnych. No może nie tyle nie lubię, co za nimi nie przepadam. Po prostu odbieram to często jako swoistą bajaderkę – kucharz nie miał ochoty upichcić nic nowego, więc wrzucił dania poprzednie i podgrzał.

okładka książki

Namiętności według Dalego

Każdy chce być boskim Dalim.

Nikt się do tego nie przyzna, a wielu powie,że właśnie nie chce. Geniusz autopromocji, prowokator, artysta w życiu zawodowym i prywatnym – to tylko nieliczne z epitetów, które Dalemu można przypisać bez żadnych wątpliwośći. Wiedział dokładnie, co o nim mówili ludzie, bo sam te opinie produkował, co nie zmienia faktu, że wciąż te opinie czytał z odrobiną narcystycznego zadowolenia. Jak dobry marketingowiec sprawdzający efekty właśnie przeprowadzonej kampanii.

okładka książki

Kuba i ogromna Brzoskwinia - Roald Dahl

Bywają rzadkie przypadki, kiedy, opisując książkę, dodaję, iż „najwidoczniej nie jestem właściwym odbiorcą tej książki”. Rzadkie, gdyż używam tej frazy w specyficznych sytuacjach, których raczej unikam i kiedy bez ogródek określam autorytarnie książkę jako śmieć. Zwłaszcza, iż nie wierzę w podział literatury na odbiorców, tylko na literaturę marną i dobrą.

okładka książki

Śmierć: Wysoka cena życia & Pełnia życia, spin-off serii Sandman

O Gaimanie można pisać wiele i może nigdy nie będzie dosyć. Ponieważ nie omieszkam jeszcze wspomnieć przy innej okazji o jego twórczości, tu skupię się wyłącznie na jej wybranym fragmencie, jakim jest pisanie przez niego scenariuszy do komiksów. Gaiman wraz z innym, starszym od niego, autorem - Alanem Moorem (z którym znają się dobrze i przyjaźnią tym twórczym rodzajem rywalizacji) wywodzą się z angielskiej szkoły literackiej. Wysoki poziom wykształcenia, oczytanie, niecodzienność i dar snucia opowieści pozwoliły stać się obu panom jednymi z najlepiej rozpoznawanych autorów komiksowych w USA. Nietypowe tematy, jakie poruszali, wymagające pewnego obycia i alternatywnego myślenia zawładnęły umysłami wielu czytelników. Jak się okazuje opowieść można stworzyć ze wszystkiego.

okładka książki

Dodam tylko, że Neil Gaiman nie pisuje tylko komiksów, pisuje także świetne książki (Amerykańscy Bogowie – książka, która zgarnęła niemal wszystkie najważniejsze nagrody z dziedziny fantastyki w latach 2001-2002 m. in. nagrodę Hugo, Nebula i nagrodę Brama Stokera; Gwiezdny Pył, Nigdziebądź), opowiadania, scenariusze do filmów (Neverwhere, Mirror Mask, Beowulf), wiersze, piosenki (co ciekawe przyjaźni się z dwiema piosenkarkami Thea Gilmore i Tori Amos co owocuje wymienianiem się wpływów), sztuki, mroczne bajki dla dzieci i hoduje koty. Jego opowiadania są często także przerabiane na komiksy, sztuki radiowe lub filmy (obecnie rozpoczęły się pracę nad filmową wersją książkowej Koraliny a także komiksowej Śmierci, o której za moment). Być może siłą Gaimana jest to żyjąc ze sztuki słowa opowiadanego udanie łączy własne niecodzienne pomysły, mity ludzkiej wyobraźni z trendami podkultury, Gaiman być może po prostu jego unikalna „gaimanowość” wyrażająca się lekkim ekscentryzmem połączonym Gaiman szacunkiem dla swoich czytelników.
Gaiman pisze bardzo dużo i choć z reguły robi to na zamówienie jego twory nie są bezpłciowym machnięciem pióra „na odwal się”. Umiejętność współpracy Gaimana z innymi powoduje ponadto, że dobrze rozumie także czytelnika. Dzięki tym cechom autor ten od dawna rozpoczął współprace z wyjątkowym artystą grafikiem Davem McKean’em, który stworzył okładki niemal wszystkich jego dzieł.
Stylu McKean’a nie sposób pomylić z żadnym innym. Wypełnia go tajemnica pełna chaotycznych wirów, ulotnych wspomnień, czających się emocji sfotografowanych jakby aparatem wróżek.
Gorzej jednak bywa z grafikami wewnątrz komiksów, są to na ogół porządne warsztatowe twory, ale bez żadnych rewelacji. To tak jakby komiks Gaimana miała obronić sama historia, co jest poniekąd prawdą. W końcu autor otrzymał aż 19 nagród Eisnera za scenariusze komiksowe, a jedna z jego opowieści o personifikacji snu, Sandmanie zdobyła w 1991 r. jako jedyna w historii niezwykle prestiżową nagrodę literacką World Fantasy Award, po czym na stałe usunięto możliwość nominacji do niej jakiegokolwiek innego komiksu. Być może taka jest polityka amerykańskich koncernów komiksowych by uzdolnionego scenografa łączyć we współpracę z mniej zdolnymi grafikami. Podobny los spotkał albumy o Śmierci, śliczna okładka, świetna historia, i co najwyżej przeciętnie wykonane szkice.
Seria Sandman powstawała od 1989 do 1996 i mimo jej zamknięcia nadal jest w stałym dodruku i nadal jest rozwijana w rozmaitych spin-offach dotyczących pobocznych postaci serii, choć już nie koniecznie scenariusze pisane są przez Gaimana. Na jednym z takich spin-offów wymienionym powyżej chciałbym się skupić.
Śmierć, bo to o niej mowa jest bohaterką dwóch napisanych przez Neila Gaimana odrębnych od serii Sandman historii Wysoka cena życia oraz Pełnia życia zebranych w jednym tomiku. Jak mówią słowa pewnej piosenki „śmierć nie musi być starą zrzędliwą nie musi ciągle kosy nosić, może być piękną, wesołą i czasem nawet o urlop poprosić”. Może nie do końca tak, ale Śmierć jest bardziej żywa niż wielu ludzi i cieszy się każdą chwilą. Wygląda trochę dziwnie jak to dziewczyny nim staną się piękne, ma trochę za długie nogi i ręce, czarne włosy w ciągłym nieładzie i szczery uśmiech przyklejony do dziewczęcej twarzy. Odziana jak fanka subkultury gotów, jest taka właśnie od wieków. Trochę jak Piotruś Pan, ale o wiele mądrzejsza. To ona właśnie jest przewodnikiem i przyjaciółką bohaterów opowieści.
W pierwszej historii pod tytułem „Wysoka cena życia” młody chłopak Sexton Furnival przeżywa jak mu się zdaje najgorszy okres w swoim życiu. Skończył 16 lat i ma wszystkie problemy, jakie może mieć nadwrażliwy i nazbyt inteligentny chłopak w wieku dojrzewania. Co gorsza jego rozważania nad sensem istnienia mnie pozbawione są rozsądku nawet jeśli udowadniają że samobójstwo jest najlepszym z możliwych wyjść. Nikt nie podaje mu ręki w ostatecznej chwili, raczej ktoś się wtrąca – Didi, bo tak przedstawia się mu Śmierć. Jest niezwykle ciekawska i wyciąga wręcz siłą Sextona go na spacer po Central Parku – miejscu bardzo dziwacznym i przepełnionym magią. To wyjątkowa historia drogi, to świetna historia o dojrzewaniu i to bardzo ciepła historia o wartości życia, którą najlepiej zna Śmierć.
Druga z historii zbiorku pod tytułem „Pełnia życia” jest dużo słabsza, nie znaczy, że jest zła, ale nie dorównuje pierwszej. Autor z resztą napisał ją dwa lata później wykorzystując poboczne postacie pierwszej opowieści, dwie lesbijki Hazel i Foxglove. Pierwsza z nich opiekuje się swoim małym synkiem, druga – uznana piosenkarka spędza życie w błyskach fleszy. Oczywiście starcie tych dwóch postaw w związku jest nie uniknione, związek zdąża ku przepaści, ale.. właśnie tu pojawia się radosna Śmierć. Historia jest jednak mniej przemyślana i do tego bardziej wypełniona onirycznymi majakami, co utrudnia jej odbiór, jednak wyprawa do Krainy Śmierci z pewnością należy do ciekawych motywów.

Marcin Marchlewski

Sandman - senni łowcy (Gaiman & Yoshitaka Amano)

Dziwię się - wydanie tej książki powinno być wydarzeniem - przemknęła zaś ona bez większego echa. Być może powodem jest skierowanie jej tylko do niszowej grupy dojrzałych czytelników komiksu. Błąd marketingowy, a szkoda. Nie jest to, bowiem komiks, nie jest to też książeczka z obrazkami, choć można ją przeczytać mądrzejszym dzieciakom.
Jest to natomiast wysmakowana baśń, w której pisarz łączy umiejętnie dawną japońską legendę z wykreowanym przez siebie światem Pana Snu – Sandmana. Baśn pełna jest elegancji, żywych postaci i tego tchnienia, dzięki, któremu wiemy, iż mogłaby być prawdziwa. To historia o miłości niemożliwej do zrealizowania, o poświęceniu i niezłomności zasad. Historia o młodym mnichu i lisicy przybierającej kobiece kształty, o opętanym strachem wróżbiarzu i o śnieniu.

okładka książki

Gaiman dobrze odrobił lekcję, nie tylko naśladując wyrafinowany styl japońskiej baśni, ale wzbogacając go o urokliwe scenki mieszane z scenami pełnymi niesamowitej mrocznej baśniowej okrutności (oczywiście w granicach gatunku). Pomimo tego Senni Łowcy pozostaliby tylko dobrym opowiadaniem z nienarzucającym się ukrytym przesłaniem, gdyby… Właśnie... Gdyby nie powstała jako wspólny projekt bajarza i malarza, i to projekt równorzędny, w którym dokładnie połowę książki stanowią strony z tekstem i połowę strony z obrazami wspólnie się uzupełniając i opisując.
To właśnie malarz, grafik i rysownik Yoshitaka Amano zmienił tę jedną z wielu gaimanowych opowieści w przeżycie kulturalne i doznanie zmysłowe. Bez przesadnych ekstatycznych ochów i achów to jest naprawdę warte poznania. Już ze złoconej twardej oprawy książki spogląda na nas postać, niepozostawiająca wątpliwości, co do swojej nienaturalnej obcości, ale i skrytej za dumnym spojrzeniem ciekawości wobec ludzkiego rodzaju. To Morfeusz – sam Sandman, Władca Snu. Ostra kreska Yoshitaki Amano pozwala cieszyć się książką, wielokrotnie nawet, jeśli sama historia jest nam już znana na pamięć. Te obrazy szepczą wprost do umysłu niemal przyprawiając o obłęd. Wspaniałe barwne grafiki oddają niesamowity klimat opowieści, przydając jej kolejnych warstw i znaczeń.

Marcin Marchlewski

M, jak Magia - Neil Gaiman

Gaiman nie bez powodu nadał zbiorkowi taki, a nie inny tytuł. Postanowił starannie, niczym stara, brzydka czarownica o krogulczym nosie, uwarzyć eliksir, gdzie do ziół, nietoperzych skrzydełek w pikantnej panierce i światła księżycowego odlanego z kolorowych flasz wsypał rozmaite opowieści. Rozmaite także ze względu na formułę, jakiej użył do ich powstania.

Nieduże, kieszonkowe wydanie sprawdza się w podróży, a opowieści zawarte w zbiorku nie powtarzają motywów, ciągle mile zaskakując.

okładka książki

Mat lekarza pokładowego - Patrick O'Brian

Na najnowzą część przygód Jacka Aubreya czekałem z wytęsknieniem porównywalnym tylko z oczekiwaniem na wakacje lub gwiazdkę. Na tę niecierpliwość złożyło się kilka czynników, w tym na pewno trzy części Piratów z Johnym Deppem (nota bene również Kapitanem Jackiem). W dzięcięcej duszy wciąż żywy jest obraz Karmazynowego Pirata z Burtem Lancasterem, że o poprzednich częściach cyklu nie wspomnę.

okładka książki

Subskrybuj zawartość