Nie sądziłem, że kiedyś to napiszę. A w szczególności – nie przypuszczałem, że będzie to się odnosiło do książki, której autorem jest Terry Pratchett. Ale muszę to powiedzieć – Długa Wojna jest beznadziejna.
Na początek małe wyznanie. Praktycznie niemożliwe jest dla mnie, by pisać o Pratchetcie w sposób zdecydowanie obiektywny. Tego się nie da zrobić... Ale przecież Wy już o tym wiecie. A dziś mam do tego okazję opowiedzieć Wam o Pratchettowym półkowniku.
Kiedy kilka lat temu napisałem pierwszą przykominkową recenzję miałem już zaszczepionego Pratchettowego bakcyla. Niestety głośno już było wtedy o chorobie pisarza i wszystkich zaczęła prześladować myśl o tym, ile książek tego autora uda się jeszcze przeczytać. Zgodnie z zapowiedziami wydawców: każda miała być ostatnią.
Chyba nikt nie będzie miał mi za złe, jeśli w tym miejscu zacytuję Johna Cleese'a z przemowy na pogrzebie Grahama Chapmana: BZDURA!
Długa Ziemia pojawiła się już na przykominkowych stronach. Recenzowaliśmy wersję angielską i z równie dużą przyjemnością przedstawiamy Wam polskojęzyczne wydanie. Choć autorów jest dwóch, a tematyka daleko odchodzi od ulubionego Świata Dysku, to wrażenie, które pozostaje po zakończeniu lektury,... mmm
Jest coś przyjemnie perwersyjnego w czytaniu cudzych listów. Chyba każdy – przynajmniej raz w życiu – walczył z pokusą przeczytania cudzego listu – bardziej lub mniej świadomie. Jest jeszcze gorzej (i na swój sposób cieplej), kiedy list należy do osoby, na której nam zależy. Czy uczucie to zanika, gdy czyta się te listy po latach?
Nos policjanta ma jedną szczególną i bardzo irytującą cechę – nigdy nie idzie na urlop i natychmiast reaguje, kiedy czuje, że coś śmierdzi. Czasem, nawet w najspokojniejszej okolicy, aroma criminale jest tak intensywny, że nie zagłuszy go nawet najmocniejsze piwo korzenne (z buraków).
Gdy sobie pomyślę ile razy budziłem się o poranku z myślą „nie... ta poduszka nie może być rzeczywista” i przekonaniem, że tak naprawdę dopiero właśnie zasnąłem... gdy przypomnę sobie, ile razy wtedy jednak się budziłem i wpadałem na genialne pomysły, których jednak nie zdążałem na gorąco zapisać, bo wierzyłem, że zdążę podejść do biurka i swojego notesu. A potem... jednak się budziłem...
Powodów do sięgnięcia po tę książkę miałem przynajmniej kilka i fakt, że właśnie otrzymałem do recenzji trzeci tom z serii był tylko kroplą przepełniającą czarę decyzji. Wiedziałem, że to przeczytam widząc okładkę i delikatny niuans zasugerowany przez wydawców, jakoby Holt był porównywany do Pratchetta. Cóż... niektórym swoim słabościom nie zamierzam zapobiegać.
Kiedy któregoś dnia zauważysz, że z twojego pojazdu wysiada jakiś koleś – zupełnie podobny do ciebie – jak przysłowiowe dwie krople materii – i macha do ciebie książką – nie strzelaj do niego od razu, bo możesz się wpakować w całkiem niezłe tarapaty, a do tego utkniesz w pętli.
Nie jestem w stanie powiedzieć, co sprawiło, że przeczytałem tę książkę w dwa dni. Nie mogę się utożsamić z bohaterką. Przyszłość opisana w Atrofii wydaje się tak wtórna, że aż trąci nudą, a perypetie głównych bohaterów przypominają historie kolonistów z południa Afryki, którzy zabijali nudę patrząc jak trawa rośnie. A jednak...