Czasami siadam przy kominku (takim, który akurat jest „pod ręką”) i wspominam sobie dawne, lub przynajmniej nieco dawniejsze, czasy. Przypominam sobie białe zimy, gorące lata i wędrówki z rodzicami. Zastanawiam się, o czym mógłbym opowiedzieć Chochlikom i jak przekonać ich do tego, że kiedyś pory roku, były jakieś takie „bardziejsze”. Czy aby na pewno dobrze je pamiętam? W poszukiwaniu inspiracji sięgnąłem po książkę – to przeważnie pomaga.
Właściwie to powinienem powiedzieć, że jest to książka w sam raz na wakacje. Czyż nie marzyliście kiedyś, że odnajdziecie wielki skarb? Że podczas wakacji nad morzem odnajdziecie starą mapę z krzyżykiem i gdy dorośniecie odnajdziecie to miejsce? A może sami rysowaliście mapy. Co pobudzało Waszą wyobraźnię?
Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem w górach. Wakacje jednak ciągle trwają i dziś chciałbym Was zachęcić właśnie do wyjazdu w góry. Jeśli nie uda się Wam się to fizycznie, to może chociaż w wyobraźni, bo muszę dodać, że Dolina Kościeliska nie jest takim zwyczajnym przewodnikiem.
W dzisiejszych czasach trudno jest uwierzyć, że ktoś świadomie i z własnej woli zdecydował się na opuszczenie cywilizacyjnych pieleszy. Wygodna bliskość sklepów i wszelkich dóbr mocno nas rozpieszcza i pozwala zasypiać spokojnie. Autor jednak wyszedł z innego założenia.
Czy pamiętacie czasy, kiedy Ziemia była płaska, horyzont był naprawdę daleko, a granice świata wytyczało własne osiedle, a wyprawą nazywało się wszystko, co przekraczało pokonanie więcej niż dwóch przecznic?
Przewodnik, czyli tam i z powrotem, komunikacją miejską. Najbardziej odpowiednim miejscem do czytania przewodników wydaje się być stan przemieszczania się. Tylko w warunkach polowych można przetestować je pod każdym możliwym kątem. Stołeczne środki komunikacji porannej, które nie miały sobie nigdy nic do zarzucenia, w niczym nie umywają się stopniem trudności do rajdów katamaranem przez amazońską puszczę lub wyścigów foczych zaprzęgów środkiem Sahary. Być może nawet podobnie trudno jest spotkać wymarzony, względnie nie zapełniony autobus jak podobnie trudno spotkać odpowiednio zmotywowaną fokę.
A teraz „sza” jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć zacznij od pierwszego kroku. Ucisz się i zacznij słuchać. Magiczne „sza” oznacza więc dla Tuwimów i Nieńców wiedzieć, a słowo „szaman”, tego który posiada wiedzę i potrafi z niej skorzystać, oświeconego przez kontakt z innymi światami.
Pamiętam z dzieciństwa program telewizyjny, w którym Tony Halik i Elżbieta Dzikowska, przepysznie opowiadali o swoich podróżach w najbardziej egzotyczne zakątki kuli ziemskiej. Dokładając do tego aromatyczny tytuł: Pieprz i Wanilia i zdecydowane osobowości obu prowadzących uzyskałem wzorzec, z którym porównywałem wszystkie oglądane później programy podróżnicze. Wzorzec, jak się łatwo domyślić pozostał niedościgniony, ja zaś dodatkowo nabawiłem się silnie uzależniającej i dożywotniej chyba miłości do książek podróżniczych.
Kot - jaki jest – każdy widzi. Albo przynajmniej tak mu się wydaje. Sprawa trochę się komplikuje, gdy w grę wchodzi kot w stanie dzikim.
Czym się różni turysta...
To nie jest wstęp do kolejnego, mało ambitnego dowcipu – choć mógłby nim być. To wstęp do krótkiej analizy porównawczej pomiędzy turystą a podróżnikiem ze szczególnym naciskiem na tego drugiego.
Gdy turysta wyrusza w podróż, kupuje bilet, rezerwuje hotel, zamawia wycieczki, zabiera walutę, zabiera dzieci i aparat (jeśli takowe posiada), czasem dorzuca do tego krem z filtrem i telefon komórkowy. Ma wszystko zaplanowane, obcykane i wie, kiedy jedzie, jak jedzie, co będzie tam robił i kiedy wróci. I tak turysta podróżuje. Ach.. zapomniałem. Turysta bierze plecak, choć coraz częściej jednak jest to torba na kółkach lub waliza, wypchana modnymi strojami i zmianą czystej bielizny. I oczywiście ręcznik. Bez ręcznika nie wolno się wybierać w żadną podróż.
Podróżnik natomiast...