Pierwszą część wchłonąłem jak gąbka i przyznam szczerze, że po skończonej lekturze miałem spory niedosyt. Chciałem wiedzieć, co dalej. Pisząc o pierwszej części – Czerwieni Rubinu – napisałem o kredycie zaufania, jakiego zdecydowałem się uruchomić dla Literackiego Egmontu właśnie z powodu tej książki. Teraz powiem szczerze, że Wydawnictwo ten kredyt spłaca, a ja bardzo się z tego powodu cieszę.
Tym razem świeżo upieczony sierżant Sharpe, udając się za potrzebą na stronę cudem przeżywa masakrę. Załoga brytyjskiego fortu w Chasalgaon zostaje wycięta w pień, a Sharpe jest jedynym, który przeżył i widział twarz zdradzieckiego dowódcy. Można rzec, iż niektórym tyle przygód wystarcza na całe życie ale nie jemu, skądże!
Książka Michała Dąbrowskiego trafiła w moje ręce niemal ciepła, prosto spod drukarskiej prasy. Musiało jednak minąć trochę czasu, nim mogłam zabrać się do przelewania swoich wrażeń z lektury na papier. Jest to bezsprzecznie jedna z najbardziej poruszających powieści jakie w ostatnich latach miałam okazję czytać.
Magia, magia, magia… Przecież to niemożliwe, że nie istnieje w naszym świecie. Musi istnieć, tylko jej nie widzimy – chociaż czasem może czujemy jej obecność. Niekiedy zdarza nam się tak bardzo czegoś chcieć, a gdy się spełnia – nie umiemy wytłumaczyć sobie jak to się właściwie stało. A więc: istnieje czy nie? Jak bardzo chcielibyśmy, żeby istniała?
Tuż przed długim weekendem, na naszym przykominkowym dywaniku, po raz kolejny, zagościła gra planszowa. Jak się domyślacie „tuż przed długim weekendem” to idealny czas, kiedy taka przesyłka może się pojawić. Nie mogliśmy więc pozwolić, by tak pięknie rozpoczęty weekend się zmarnował.
Kolejne spotkanie z egzorcystą, Felixem Castorem, rozpocząłem z tradycyjną „pewną taką niepewnością”. Dotyczyła ona przede wszystkim obawy czy aby nie zapomniałem do końca, co się wydarzyło ostatnio. Zastanawiałem się również, czy Mike Carey znowu mnie pochłonie – przecież to mało prawdopodobne, żeby komuś udało się utrzymać tak dobry poziom na przestrzeni tylu kolejnych tomów.
Tytus Grójecki, jak każdy nastolatek ma świra. W tym wypadku na punkcie mrocznych tajemnic i rzeczy nadprzyrodzonych. Śledzi uważnie każdy odcinek telewizyjnego show „Tajemna Strona”, w którym prowadzący, niejaki Adolf Błysk, mierzy się co tydzień z kolejnymi potwornościami czającymi się w cieniu.
Kiedyś w końcu napiszę własną książkę. Tak myślę. A póki co wciąż cieszę się tym, co napisali inni. Tym razem trafiła mi się znów babska historia, rozgrywająca się w czasach jak najbardziej współczesnych, a mimo to… jakaś trochę egzotyczna.
Kolejna książka z wampirami, wilkołakami i innymi zmiennokształtnymi. Co więcej – to następna powieść z kobietą w roli głównej, a autorem jest – by nie być zdziwionym – również kobieta. Obciążony zgrabnie wszystkimi tymi uprzedzeniami siadłem do lektury, by całkiem przyjemnie się rozczarować.
Dwa ostatnie tomy tej opowieści przeleżały na półce i przykurzyły się pustynnym piaskiem. Odłożyłem je na chwilę na później, bo “powroty do rzeczywistości” po przeczytaniu dwóch na raz były bardzo ciężkie. Nie wiem, czy jest to zasługą świetnego pióra, czy faktu, że Christian Jacq, będąc również egiptologiem, brzmi bardzo prawdziwie.