Zaintrygowana tytułem podkradłam tę książkę z mężowskiego stosu zaplanowanych lektur. (Przechwyciłam również inne tytuły ale o tym przy następnej okazji – Małżonek i tak będzie miał co czytać). Z jednej strony do lektury gnało mnie zainteresowanie tematem, z drugiej mój zapał studził fakt, że każdej z dwunastu królewskich bohaterek autor mógł poświęcić zaledwie kilkadziesiąt stron.
To jeden z tych półkowników, które przy kominku witam specjalnie ciepło. Pozwalam im przez chwilę postać na półce i pozwolić na wzajemne przyzwyczajenie. Moje do książki – że ona tam jest – i książki do półki, na której już długo pozostanie.
Ta, wydana w serii „Ocalić od zapomnienia”, książka, to nie tylko przepięknie wydany album, lecz także przeciekawa i rzetelnie napisana historia medycyny tradycyjnej w Polsce. Jakże niesprawiedliwa byłam spodziewając się nudnego muzealnego opracowania okraszonego garścią ciekawostek dla przyciągnięcia czytelników. Po stokroć przepraszam. Autorka, dr Barbara Ogrodowska, musiała wykonać kawał mozolnej pracy zbierając materiały i informacje potrzebne do napisania tej pozycji. Opierała się nie tylko na źródłowych materiałach pisanych, lecz także na własnych materiałach badawczych zbieranych w wielu regionach Polski.
Wakacje zbliżają się szybciej niż mój portfel by sobie życzył, ale i tak ciągle mi się wydaje, że wciąż za wolno. Jednak muszę docenić czas, który jeszcze został i wykorzystać go na przygotowanie się do wakacji. Książka, o której Wam opowiem decydowanie będzie w tym pomocna.
Jakiś czas temu miałam okazję recenzować Literaturę faszystowską w obu Amerykach Roberta Bolaño. Po publikacji na przykominku okazało się – ku mojemu miłemu zaskoczeniu – że moja recenzja spodobała się wydawnictwu i tłumaczowi, a wkrótce potem spotkała mnie niespodzianka i dostałam Gwiazdę daleką (to było bardzo miłe i dziękuję).
Za każdą fortuną kryje się zbrodnia
Honore de Balzac
Po powieści sensacyjne sięgam rzadko. Od czasu do czasu sięgam po nie, ot tak dla odmiany. Biorąc więc do ręki Sprawę Rembrandta oczekiwałam, że i tym razem będzie podobnie. A jednak… lektura książki wciągnęła mnie do tego stopnia, że poświęciłam na nią nie tylko popołudnie i wieczór, ale i część nocy. Nie mogłam się od niej po prostu oderwać. Miałam wrażeniem jakby w mojej wyobraźni wyświetlany był film, od którego nie można oderwać wzroku.
Omal nie popadłam w kompleksy podczas lektury tej książki. Może nie czytam wszystkiego, co jest na świecie wydawane, ale fakt, że nigdy o żadnym z opisywanych autorów niczego nie słyszałam zdołował mnie już na początku lektury… dopóki nie zorientowałam się, że autor sobie zażartował – owi autorzy bowiem nigdy nie istnieli.
Nad recenzją do tej książki siedziałem i myślałem dość długo. Z jednej strony miałem do czynienia z samym Murakami – niemal noblistą, a z drugiej... starałem się uniknąć porównania z Whartonem, który pisząc w jednej z książek o tym, jak sprzedawał kolejne maszynopisy z szuflady, by kupić blat na mahoniowe biurko, zraził mnie do siebie kompletnie. Nawet najbardziej szanowani autorzy miewają chwile słabości i czasem piszą „o niczym”. Pozostaje tylko pytanie – co potem zrobi z takim utworem. Murakami opisał, jak bardzo ceni sobie bieganie, ale nie dlatego, że nie miał o czym pisać.
Chyba każdy miał w życiu taki moment, kiedy pomyślał – gdybym wtedy zdecydował inaczej wszystko potoczyłoby się znacznie lepiej. Każdy też zastanawiał się zapewne, czy odpowiednio wcześnie dokonana egzekucja Hitlera, czy Stalina zapobiegła tylu smutnym wydarzeniom z historii.
Wydawnictwo Muza wydało album, w którym zebrano 1001 podobnych dni, które, jak się okazało, miały historyczne znaczenie.