Chciałoby się zacząć tak: dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma rzekami... Chciałoby się – ale to nie ta bajka.
Po książki dla dzieci i młodzieży nie sięgam ostatnio zbyt często. Pewnie dlatego, że sama już się do żadnej z tych grup zaliczyć nie mogę. A jednak okazuje się, że czasem warto zajrzeć na półkę z propozycjami lektur dla młodszych czytelników. I tak oto pochłonęła mnie lektura książki Duchy w teatrze. Jej autorką jest Ewa Karwan-Jastrzębska, znana autorka powieści dla dzieci i młodzieży. Jedną z jej publikacji jest „Miś Fantazy” – książka powszechnie znana i lubiana. Wracając jednak do Duchów …
To nie jest cieplutka nowość, ani nawet zeszłoroczny bestseller. I nie ukrywam, że bezpośrednią przyczyną napisania o niej jest wydanie związane z ekranizacją Życia Pi. Ale prawda jest też taka, że to naprawdę dobra książka i warto mieć ją w swoich zbiorach.
Czy zdarzyło Wam się kiedyś wejść w wielką przygodę w samym jej środku – powiedzmy w czwartym tomie? Czy może unikacie takich sytuacji, by potem nie narzekać, że nie możecie się odnaleźć, bo wszystko, co ważne, zostało już powiedziane w pierwszych trzech tomach? Tak? A Gwiezdne Wojny oglądaliście?
Pierwsze pytanie, jakie zrodziło się w mojej głowie po wzięciu książĸi do ręki, brzmiało: Jaka znowu wydra; co oni (autorzy, wydawnictwo) znowu wymyślili? Bo że „rzecz” dotyczy pałacu w Wilanowie jasno wynikało z tytułu. Jak się okazuje wydra to ulubienica króla Jana III Sobieskiego, która, ku rozpaczy tego ostatniego, uciekła właśnie w dniu wydania wspaniałej uczty. Autorka zaprasza nas do zwiedzania królewskiej rezydencji z czasów panowania Jana Sobieskiego i Marysieńki. I nie jest to jeden z wielu nudnych przewodników, ale interesująca gra, którą pochłania się jednym tchem. Czyta się ją niemal jak powieść detektywistyczną, z niecierpliwością oczekując odnalezienia tytułowej wydry.
W towarzystwie moich dwóch ukochanych suczek zasiadłam na kanapie z książką Evy Ibbotson. I wsiąkłam. Niedawno czytany thriller nie trzymał mnie tak w napięciu!
Zapewne po wstępie już się można zorientować, ale przyznam się: jestem psiarą. Nie wyobrażam sobie dzisiaj życia bez psa, a najlepiej dwóch.
To jeden z tych półkowników, które przy kominku witam specjalnie ciepło. Pozwalam im przez chwilę postać na półce i pozwolić na wzajemne przyzwyczajenie. Moje do książki – że ona tam jest – i książki do półki, na której już długo pozostanie.
Ta, wydana w serii „Ocalić od zapomnienia”, książka, to nie tylko przepięknie wydany album, lecz także przeciekawa i rzetelnie napisana historia medycyny tradycyjnej w Polsce. Jakże niesprawiedliwa byłam spodziewając się nudnego muzealnego opracowania okraszonego garścią ciekawostek dla przyciągnięcia czytelników. Po stokroć przepraszam. Autorka, dr Barbara Ogrodowska, musiała wykonać kawał mozolnej pracy zbierając materiały i informacje potrzebne do napisania tej pozycji. Opierała się nie tylko na źródłowych materiałach pisanych, lecz także na własnych materiałach badawczych zbieranych w wielu regionach Polski.
Na początku muszę przyznać – z delikatną nutą smutku – że Polskie Starówki, to książka chwilowo nieaktualna. Nie znaczy to jednak, że jest przez to cokolwiek gorsza. Gdyby było inaczej, mógłbym już zaraz powiedzieć, że wszystkie zdjęcia z albumu przypominają mi weekendowy spacer.
Już na początku muszę zaznaczyć, że nie jest to książka dla wszystkich. Jest to również książka, którą od lat chciałem przeczytać – choć została wydana dopiero w 2012 roku, to na brak dobrego opracowania tematów w niej poruszanych narzekaliśmy z kolegami już na studiach.