Dawno temu, jeszcze w naszych czasach studenckich, funkcjonował taki żart: Ile liter „T” jest w Indiana Jonesie. Odpowiedź... hmm – około 32. Choć dowcip nie jest najmłodszy nie mamy zamiaru rezygnować z Jonesowskich skojarzeń jeśli chodzi o grę Niebezpieczna wyprawa. A musimy się Wam przyznać, że takich wypraw odbyliśmy w ostatni weekend kilka.
Ta książka jest zdecydowanie źle wydana. To znaczy – ma twarde okładki i obwolutę oraz kapitałkę (co nie jest bez znaczenia), ale ciągle uważam, że czegoś w tym wydaniu brakuje. Może pożółkłego i lekko chropowatego papieru, a może oprawy w skórę z delikatnymi okuciami na rogach, może wreszcie kompasu ukrytego w grzbiecie. No nie wiem – czegoś mi tu zabrakło.
Z czytaniem wielu książek jest ten problem, że w którymś momencie człowiek coraz częściej ma wrażenie, że trafia na powielony temat. Czasem powielony w ciekawy sposób, a czasem – zupełnie bez pomysłu. Z grami sprawa wydaje się o tyle prostsza, że gier jest jednak mniej niż książek – i chyba trudniej trafić na podobne klony. A jednak...
Czy zdarzyło Wam się kiedyś to dziwne uczucie, że wiecie coś więcej niż inni? Nie... nie chodzi o wiedzę ogólną, ale o to uczucie, że zauważyliście coś bardzo istotnego w miejscu, w którym wszyscy inni nie zauważyli nic. Znacie to?
I zapytam jeszcze z drugiej strony – jeśli coś podobnego Wam się kiedyś przytrafiło, to co z tym zrobiliście. Jak bardzo wytrwali byliście w dążeniu do sprawdzenia własnych przeczuć? Czy może od razu przyjęliście punkt widzenia ogółu?
Dawno, naprawdę dawno, temu Heinrich Schliemann wziął do ręki egzemplarz Iliady i wyruszył z nim na poszukiwania historycznej Troi. Wieść niesie, że przestudiował dokładnie zarówno dzieło Homera, jak i topografię starożytną miejsca, w którym – jak podejrzewał – powinna się znajdować Troja. Archeolog do tego stopnia zawierzył starożytnemu autorowi, że gdy natrafił na Skamander zdjął buty i wszedł do wody, by sprawdzić, czy ma ona odpowiednią temperaturę... Schliemann był bardzo wytrwały w swoich poszukiwaniach i w ich efekcie odnalazł swoją Troję(1).
To była druga połowa wieku dziewiętnastego, a sama archeologia, jako dziedzina, była bardziej awanturniczą przygodą, niż ściśle pojmowaną nauką.
No dobrze – mam słabość do biografii i nie będę się z tym ukrywał. Tym bardziej jeśli bohaterem takiej biografii jest na przykład cały zespół. Czytam sobie wtedy z przyjemnością i skrzętnie ukrywaną zazdrością. Dlaczego to innym przytrafiają się takie znajomości, a ja mogę sobie tylko poczytać...
Tak się jakoś złożyło, że po ciężkim tygodniu nabraliśmy ochoty, by zapolować na wilka. Odezwał się w nas zew łowczego i poszukiwaliśmy tytułu, który pomógłby nam ten zew zaspokoić. Trochę się przeliczyliśmy, ale i tak okazało się, że zabawa była zaskakująco przyjemna.
To nie będzie obiektywna recenzja. Nie mam najmniejszego zamiaru się z tym ukrywać. Przecież to Pratchett – i to powinno wszystko wyjaśnić. Nawet jeśli jest to kooperacja z Jackiem Cohenem to i tak – przynajmniej w połowie – książkę połyka się w pięć minut i pozostaje wielki niedosyt i chęć na jeszcze. Z drugiej strony – przecież nikt nie powiedział, że recenzje będą obiektywne. Może nawet wręcz odwrotnie...
Właściwie to powinienem powiedzieć, że jest to książka w sam raz na wakacje. Czyż nie marzyliście kiedyś, że odnajdziecie wielki skarb? Że podczas wakacji nad morzem odnajdziecie starą mapę z krzyżykiem i gdy dorośniecie odnajdziecie to miejsce? A może sami rysowaliście mapy. Co pobudzało Waszą wyobraźnię?
Psychodropsy to chyba pierwsza gra, która w przykominkowej redakcji wywołała uczucie pewnego rodzaju konsternacji. Nie chodzi o to, że gra nam się nie podobała, bo ma w sobie potencjał. Chodzi raczej o to, że gra jest zdecydowanie atrakcyjniejsza po spożyciu napojów procentowych, a tego akurat nie chcielibyśmy promować. Ale może po kolei...
Szczerze i autentycznie nie cierpię tej książki. I muszę to powiedzieć otwarcie inaczej chyba nigdy o niej nie napiszę... zabieram się do tej recenzji już po raz trzeci i nie wiem z której strony najlepiej ją ugryźć. Nie chodzi o to, że to zła książka jest – bo nie jest. To wszystko oczywiście przez Kaczmarskiego.