Pratchetta pochłaniam niemal w każdej formie. Najchętniej sięgam po niego w przypadku Świata Dysku. Ale od czasu do czasu zdarzają się jeszcze inne – równie smakowite kąski. I właśnie kiedy czekałem sobie na coś nowego w moje ręce wpadła książka całkiem stara.
Ze Sztaudyngerem, a konkretnie z jego twórczością, po raz pierwszy spotkałem się prawie 30 lat temu. Na spotkaniu w szkole podstawowej Anna Sztaudynger-Kaliszewicz przedstawiła nam fraszki swojego ojca i jakoś od tego czasu nie potrafię się od nich uwolnić. Nie, żebym chciał...
Muszę od razu przyznać, że Tureckie Lustro nie było książką łatwą ani specjalnie szybką w czytaniu. Ale też nie od każdej książki oczekuję by taka była. Ważne jest, by umiała oddziaływać na wyobraźnię i zabierać w inny świat. A właśnie tego możecie się po niej spodziewać.
To moje drugie spotkanie z Martinem w dość krótkim czasie i muszę przyznać, że przebiegło ono w zdecydowanie innej atmosferze. Jednym z powodów z całą pewnością był temat. Zamiast szeroko pojętego średniowiecza w wymyślonej krainie, mamy poczciwą naszą Ziemię tuż po drugiej wojnie światowej – ale też jest fantastycznie.
Nie wiem, czy powinienem się tym chwalić, czy raczej tego wstydzić, ale Kąpiąc lwa to pierwsza książka Jonathana Carrolla, którą miałem okazję przeczytać. Do tej pory to nazwisko kojarzyło mi się z całkowicie innym imieniem. I nie mam zamiaru ukrywać, że książka zrobiła na mnie nieziemskie wrażenie.
Nie czytałem „Gry o tron”. Nie dlatego, że nie chciałem. Najzwyklej w świecie nie miałem jeszcze ani okazji ani czasu. Jednak opinie znajomych i serial ciągle trzymają mnie w napięciu i oczekiwaniu na moment, gdy wreszcie będę mógł tę zaległość nadrobić. Zanim jednak to nastąpi, udało mi się wybrać na małą wycieczkę do świata „Gry o tron”.
Ta książka jest zdecydowanie źle wydana. To znaczy – ma twarde okładki i obwolutę oraz kapitałkę (co nie jest bez znaczenia), ale ciągle uważam, że czegoś w tym wydaniu brakuje. Może pożółkłego i lekko chropowatego papieru, a może oprawy w skórę z delikatnymi okuciami na rogach, może wreszcie kompasu ukrytego w grzbiecie. No nie wiem – czegoś mi tu zabrakło.
No dobrze – mam słabość do biografii i nie będę się z tym ukrywał. Tym bardziej jeśli bohaterem takiej biografii jest na przykład cały zespół. Czytam sobie wtedy z przyjemnością i skrzętnie ukrywaną zazdrością. Dlaczego to innym przytrafiają się takie znajomości, a ja mogę sobie tylko poczytać...
To nie będzie obiektywna recenzja. Nie mam najmniejszego zamiaru się z tym ukrywać. Przecież to Pratchett – i to powinno wszystko wyjaśnić. Nawet jeśli jest to kooperacja z Jackiem Cohenem to i tak – przynajmniej w połowie – książkę połyka się w pięć minut i pozostaje wielki niedosyt i chęć na jeszcze. Z drugiej strony – przecież nikt nie powiedział, że recenzje będą obiektywne. Może nawet wręcz odwrotnie...
Właściwie to powinienem powiedzieć, że jest to książka w sam raz na wakacje. Czyż nie marzyliście kiedyś, że odnajdziecie wielki skarb? Że podczas wakacji nad morzem odnajdziecie starą mapę z krzyżykiem i gdy dorośniecie odnajdziecie to miejsce? A może sami rysowaliście mapy. Co pobudzało Waszą wyobraźnię?