Koty same w sobie są dość zadziwiające. Chodzą, gdzie chcą i jak chcą, nikogo o nic nie pytają i najogólniej mają się za Panów Świata (względnie Panów Świata Dysku). Być może Ci z Was, którzy spędzają z kotami więcej czasu, powiedzą, że „to przecież nic nowego”. Ale tak naprawdę w przypadku Maurycego nie widzieliście jeszcze nic.
Jestem wielbicielką psów. Mam obecnie dwa, a bywało w domu i więcej. Nawet zastanawiałam się kiedyś, czy nie napisać czegoś z perspektywy psa – chociaż nie jest to pomysł nowy ani oryginalny, ale żyjąc z czworonogiem człowiek w jakiś sposób „łapie” sposób komunikacji z tym stworzeniem.
Zastanawialiście się kiedyś, jak to jest być małym i utalentowanym kameleonem? Przyznam szczerze, że mi się to nie zdarzyło. Podobnych trosk nie doświadczyłem również w przypadku kota Filemona, Shreka, Nemo ani Koziołka Matołka. W tym ostatnim przypadku jednak przeżyłem mały szok, kiedy po latach oglądania go na szklanym ekrania sięgnąłem po wersję papierową. Wróćmy jednak do Kameleona.
Rzeczywistości nigdy nie można być pewnym.
Czytając od dłuższego czasu głównie ustawy, komentarze i tzw. prawniczy bełkot, mój umysł domagał się czegoś innego, co pozwoliłoby mi oderwać się od codzienności. Amsterdam Parano to właśnie taka książka. Autobiografie lubiłam zawsze. Ich lektura to swego rodzaju podążanie przez różnorodne wydarzenia z osobami, które w nich uczestniczyły. To jakby stanie z boku i obserwowanie. A w przypadku książki Michała Puchalaka jest co obserwować…
Pamiętacie to uczucie, które kiedyś towarzyszyło Wam każdego roku mniej więcej w okolicach 24, czy 26 czerwca? Za oknem jasne słońce, a do ostatniego dzwonka zostały tylko dwie lekcje... a potem już tylko plecak, pociąg i podróż w bardziej, lub mniej sprecyzowane nieznane.
Konsekwentnie wyznając zasadę „szczęście bohatera kończy książkę”, autor wdziera się z wojskowymi kamaszami w powoli układające się życie młodego oficera Richarda Sharpe’a. Być może trochę na siłę pisarz „pozbawia” życia ukochaną żołnierza, z którą w poprzednim tomie połączył go namiętnym romansem, ale w końcu jest to książka przygodowo-batalistyczna a nie czytadło dla ryczących w poduszkę mazgajów.
„Na morzu mężczyzna zna swoje miejsce. Wie, kto jest jego wrogiem, kto przyjacielem. Politycy nie siadają do wioseł.”
Młody, obiecujący, ale biedny jak mysz kościelna pisarz Ariston, podziwiający czyny boskiego Aleksandra Macedońskiego niespodziewanie dostaje swoją szansę – list od damy
z propozycją spotkania.
„Odkryj Wawel” – Okiem Gracza Wyjadacza
Dość nieoczekiwane spotkanie na targach książki historycznej Dwóch Brodaczy oraz Jednego Wąsacza zakończyło się wylądowaniem sporej wielkości pudełka-gry na stole mieszkania położonego w miejscu, w którym Warszawa traci swą szlachetną nazwę. Oczekiwany i przywitany oklaskami przybyłem spóźniony (bo tak wypada), by ktoś wreszcie mógł odkryć ten Wawel. Pozostali pokrętnie tłumaczyli się, że pudełko przypadkiem samo się rozpakowało i skoro już tak się stało to chcieli mi oszczędzić trudu czytania instrukcji, ale widziałem że pionki wraz z sześciościenną kostką nosiły wyraźne ślady obwąchiwania, a może nawet gryzienia.
W ramach przesytu pracą zawodową skłonna byłam sięgnąć po jakąkolwiek lekturę nie mającą nic wspólnego z kontrolą zarządczą, która ostatnio mocno mi się daje we znaki. Kamil zapewnił mnie, że książka, o której będzie mowa z całą pewnością spełnia ten warunek. Zatem z kubkiem gorącej kawy w ręce zanurzyłam się w lekturę i odpłynęłam w świat całkowicie w realnym życiu mi obcy. A szkoda…
Na ostatnich targach Książki Historycznej w Warszawie trafiliśmy na stoisko firmy polskiegryplanszowe.pl , która przedstawiała między innymi Odkryj Wawel - edukacyjną grę planszową o przyjemnym historycznym zabarwieniu. Postanowiliśmy zapytać o to i owo, a efekt tego swoistego eksperymentu przedstawiemy poniżej.