Nie będę owijał w bawełnę. Po przeczytaniu „Zadania Goblina nie mogłem się doczekać następnej części przygód Jiga. Byłem niezmiernie ciekaw, w jakim stopniu zmieniło się życie Woodyallenowskiego Goblina – pierdoły. Czy bohaterskie czyny z pierwszej części w jakikolwiek sposób poprawiły jego pozycję wśród współplemieńców, czy on sam zyskał na pewności siebie, lub w jakikolwiek inny sposób.
Kiedy miałem mniej więcej 10 lat okazało się, że wolna i niezawisła Polska czasu PRL była jednak zawisła. Za dopuszczenie do takiego stanu rzeczy ktoś musiał zawisnąć. Przez długi czas Związki walczyły i pertraktowały ze Związkiem... a ja nie widziałem żadnego związku z moją osobistą rzeczywistością. No bo co dziesięciolatka może obchodzić zmiana systemu, rozmowy w telewizji, czy historia w szerokiej perspektywie, kiedy na obiad był kurczak, a w telewizji grali „Morze” - program Marka Koszura.
Co właściwie można powiedzieć o kimś... czymś... kimczymś takim, jak ork. Albo nawet para orków. Przecież wszyscy wiedzą, że tylko elfi albo ludzcy wojownicy i księżniczki zasługują na to, by pisać o nich trylogie, baśnie, pieśni i inne opowiadania. Orkowie zaś nadają się tylko do tego czym pachną.
Na tę książkę trafiłem niechcący, przeglądając strony internetowe przyjaznych wydawnictw. Nie szukałem jej specjalnie, ale jak to często „w sieci” bywa, znalazłem ją przypadkiem. Być może nawet przeszedłbym nad tym tytułem do porządku dziennego i nie zawracał sobie nim głowy, ale z przynajmniej dwóch powodów poczułem się zaintrygowany.
Muszę przyznać, że Lonniedyn to dziwna książka. Była dziwna już w zamierzeniu autorskim i to się świetnie sprawdziło. Nie powinno to dziwić. W podziękowaniach i inspiracjach odnajdujemy między innymi Neila Gaimana.
Każdy, kto choć trochę interesował się historią na pewno, przynajmniej raz, zadał sobie pytanie o losy świata bez kluczowych, przeważnie negatywnie odbieranych, postaci. Jednym z najpopularniejszych nazwisk w takich statystykach jest oczywiście Hitler.
Autorzy: Jeffrey Deaver, David Hewson, James Grady, S.J. Rozan, Erica Spandler, John Ramsey Miller, David Corbett, John Gilstrap, Joseph Finder, Jim Fusilli, Peter Spiegelman, Ralph Pezzullo, Lisa Scottoline, P.J. Parrish, Lee Child.
Pierwsza reakcja to oczywiście gorące zaprzeczenie: Nie! nie będę czytał kolejnej książki o kodzie, rękopisie, szyfrze czy nawet skoroszycie, żadnego znanego nazwiska – zero Leonardów, zero Szekspirów, zero kompletne! – uznałem, że autorzy książek podobnych do siebie jak dwie czcionki „ . ” u zecera, mogli wykazać się odrobiną inwencji choćby przy nadawaniu tytułów swoim kopiom.
W ręce wpadła mi gorąca książka o przygodach Rey-Line – Pani Jesieni i władczyni prawdziwego ognia. Przynajmniej kilka szczegółów sprawiło, że do lektury podszedłem ze szczególną ciekawością tego, co mnie czeka. Po pierwsze autorka, po drugie sposób narracji i wreszcie fakt, iż jest to przykład literatury rosyjskojęzycznej, z którą jak dotąd nie miałem zbyt bogatego doświadczenia.
Przyznaję - tytuł tej książki nie jest specjalnie silnym zwiastunem kolorowych snów. Prewencyjnie więc umieściłem tę książkę w dziale: „czytać za dnia”. W ten sposób chciałem trochę stępić wybryki wyobraźni, jakie mogłyby się niewątpliwie pojawić.
Zazwyczaj z trudem wciągam się w mroczne dreszczowce. Przez chwilę byłem przekonany, że tym razem też tak będzie. Książka bardzo szybko wyprowadziła mnie z błędu.